W tym sezonie na wicemistrzów Polski spadły niemal wszystkie nieszczęścia. Na początku sezonu, niemal w tym samym czasie, z gry wypadli przyjmujący Daniel Chitigoi i Wojciech Żaliński, a potem jeszcze obydwaj rozgrywający Marcin Janusz i Przemysław Stępień. Nic dziwnego, że ZAKSA grała jakby na zaciągniętym hamulcu ręcznym i nie mogła złapać właściwego rytmu. Jeśli udało się wygrać jakiś mecz, to za chwilę ze składu wypadał kolejny ważny zawodnik (kontuzje mieli też Bartosz Bednorz i David Smith) i formę trzeba było budować od zera.
W PlusLidze kłopoty kadrowe oznaczały, że wicemistrzowie Polski spadli na dziesiątą pozycję i muszą drżeć o to, by w ogóle dostać się do fazy play off. W Lidze Mistrzów sprawa awansu ważyła się do ostatniej chwili.
Siatkarze ZAKSY, po porażce z Olympiacosem Pireus w poprzedniej kolejce, nie byli zależni wyłącznie od siebie. Musieli liczyć na to, że pewni awansu siatkarze Ziraatu Bankkart Ankara wygrają w ostatnim meczu grupowym z grecką drużyną. Na szczęście Turcy zagrali na 100 proc. swoich możliwości i i wygrali z Olympiacosem bez straty seta. Przy takim wyniku wszystko pozostawało w rękach wicemistrzów Polski.
W tym spotkaniu siatkarze ZAKSY jednak do granic możliwości sprawdzili wytrzymałość swoich kibiców. Zaczęli od przegrania pierwszego seta do 22, a kolejnego nawet do 19. I kiedy wydawało się, że to już koniec i nic nie uratuje wicemistrzów Polski, zdarzył się cud.