Po 13 latach na najwyższym stopniu podium znów stanął zespół z Kędzierzyna-Koźla. Zaksa w finale potrzebowała tylko trzech spotkań, by pogrążyć broniącą tytułu Asseco Resovię, nie tracąc przy tym seta. To pierwszy taki przypadek w historii tych rozgrywek.
Równie szybko w walce o brązowy medal rozprawiła się z rywalem Skra. I nie przeszkodził jej w tym wewnętrzny konflikt w drużynie, za który zapłacił głową trener Miguel Angel Falasca. Ściągnięty w awaryjnym trybie Francuz Philippe Blain (drugi szkoleniowiec naszej reprezentacji) sprawnie wszystko posklejał i gdyby nie feralny, przegrany pierwszy set z BBTS Bielsko-Biała, to Skra grałaby o mistrzowski tytuł z Zaksą. A tak musiała się zadowolić efektownym zatopieniem Lotosu Trefla Gdańsk.
Na pytanie, czy tegoroczne rozgrywki stały na wyższym poziomie niż poprzednie, dobrej odpowiedzi nie ma. Tym razem nie było klasycznych play off, o tytuł zagrała pierwsza drużyna z drugą, a o brąz trzecia z czwartą. Skra, choć miała więcej wygranych meczów od Resovii, straciła szansę na finał z powodu gorszego bilansu setów. Trochę szkoda, bo miałaby więcej atutów niż zespół z Rzeszowa, któremu dopisało szczęście.
Nowy trener Zaksy, Ferdinando „Fefe" de Giorgi (trzykrotny mistrz świata z reprezentacją Włoch jako jej rozgrywający), zbudował drużynę, która przegrała tylko Puchar Polski (w finale ze Skrą), ale w lidze nie miała sobie równych. Zakupy były udane, de Giorgi wiedział, kogo chce, a nowy prezes klubu Sebastian Świderski (wcześniej trener, a kiedyś wybitny zawodnik) zajął się resztą.
„Fefe" postawił na reprezentantów Francji – rozgrywającego Benjamina Toniuttiego oraz przyjmującego Kevina Tillie – i się nie zawiódł. Do tego doszedł młody Belg Sam Deroo i dwóch polskich mistrzów świata – Dawid Konarski i Rafał Buszek. Częściej grał ten pierwszy, a mecze finałowe były jego popisem. Kapitalny sezon miał środkowy Jurij Gładyr, co w dużej mierze jest też zasługą Toniuttiego, a libero Paweł Zatorski to jeden z najlepszych w tym fachu na świecie.