Scenariusz tego spotkania był najwyraźniej rozpisany już przed turniejem. Wiedzieliśmy, że jeśli Polacy oprą się pokusie wykorzystania niedoskonałości regulaminu i nie oddadzą ostatniego meczu fazy grupowej Amerykanom, to los w ćwierćfinale zapewne skojarzy ich ponownie, a tam na parkiecie rozpęta się pięciosetowa burza, wycieńczający maraton bloków, obron oraz asów.
Polacy i Amerykanie początkowo serwowali kibicom siatkówkę staranną, wręcz wycyzelowaną. Oglądaliśmy udane przyjęcia oraz precyzyjne zbicia, jedyny błąd w ataku podczas pierwszego seta popełnił Matthew Anderson. Szalę na korzyść naszej drużyny przeważyły bloki oraz zagrywka. Dwoma asami na wagę wyniku 18:14 popisał się Jakub Kochanowski, którym zachwycał się sam Anderson.
Starły się zespoły wyposażone w imponujące zasoby talentu, obrońcy mistrzowskiego tytułu stawili czoła wicemistrzom Ligi Narodów. Zdrowie odzyskał błyskotliwy rozgrywający Micah Christenson, więc Polacy zapowiadali, że tym razem jeszcze istotniejsze niż zazwyczaj będzie odrzucenie rywali od siatki mocną zagrywką - do pola serwisowego zmierzali nastawieni na pełne ryzyko.
Musieli bić mocno, bo każdy łatwiejszy serwis Christenson zamykał akcją przez środek. To element, którego prawdopodobnie nikt na świecie nie gra tak perfekcyjnie, jak Amerykanie. - Serwis to wasz największy atut - przekonywali nas jeszcze przed meczem brazylijscy gwiazdorzy Bruno Rezende i Ricardo Lucarelli. Polacy więc bili: czasem z imponującą mocą, czasem sposobem.
To był dla nich pierwszy podczas tego turnieju mecz pod napięciem. Wcześniej Polacy kroczyli przez mundial właściwie bezstresowo - zaczęli rundę grupową od pokonania dwóch rywali słabych, pierwszemu spotkaniu z Amerykanami nie towarzyszyła żadna presja, a Tunezyjczycy byli najsłabszą drużyną, która przedarła się do fazy pucharowej. Mecz o ćwierćfinał potrwał 88 minut.