Polscy siatkarze miażdżący dwukrotnie Serbię, w pierwszym secie – dającym awans do półfinału – rzucający na łopatki Włochów, wygrywający z Amerykanami i walczący o złoto z Brazylią – to wszystko potwierdza, że nasza siatkówka żyje, choć nie brakowało głosów, że powoli zaczyna umierać. Stephane Antiga, Raul Lozano, Daniel Castellani i Andre Anastasi – wszyscy poprzedni trenerzy naszej reprezentacji po pięknych debiutach poznali też smak porażek, oby Vitala Heynena nie spotkał ten sam los.
Miał być Polak
Każdy z nich miał pomysł na reprezentację, ma ją też Heynen. Cztery lata temu niewiele brakowało, by Niemcy prowadzone przez belgijskiego szkoleniowca wygrały z Polską w półfinale mistrzostw świata i nie byłoby później historycznego zwycięstwa z Brazylią. Pokonaliśmy ich wtedy z trudem. Dzięki takim asom jak Mariusz Wlazły, Michał Winiarski czy Paweł Zagumny. Był też Mateusz Mika, odkrycie mistrzostw, którego teraz zabrakło ze względów zdrowotnych, ale z pewnością wróci do reprezentacji i jeszcze ją wzmocni.
Drużyny polskich mistrzów świata sprzed czterech lat już nie ma, ci, którzy stanowili jej trzon, postanowili w dniach chwały zakończyć swój reprezentacyjny byt i zdania nie zmienili. Od tamtej pory jedynym, i to nie do końca udanym, turniejem naszej narodowej drużyny był Puchar Świata w 2015 roku. W Japonii graliśmy pięknie, ale awansu na igrzyska nie wywalczyliśmy. A w styczniu 2016 roku na turnieju kwalifikacyjnym w Berlinie jednej piłki brakowało, abyśmy przegrali z Niemcami i pożegnali się z myślami o Rio de Janeiro. Trenerem Niemców wciąż był wtedy Heynen, ale później poszukał innej pracy, znajdując ją u siebie w Belgii, i doprowadził zespół tego kraju do czwartego miejsca w ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, które organizowała Polska. My z nowym trenerem Ferdinando De Giorgim nie odegraliśmy w nich żadnej roli.
Nie brakowało sceptyków, gdy tę funkcję objął Heynen - miał przecież być polski trener. Tymczasem dostaliśmy Belga, który zna się na rzeczy i choć zachowuje się czasami dziwnie, to wie, jak poprowadzić zespół do sukcesów. Heynen nie obiecywał medalu mistrzostw świata, prosił o czas do igrzysk w Tokio. Ale poszukiwania ludzi zdolnych wygrywać największe imprezy od razu rozpoczął na szeroką skalę. Liga Narodów była poligonem, w którym wypróbował wszystkich zdolnych jego zdaniem udźwignąć presję. Wyciągnął rękę do Bartosza Kurka, rozmawiał z każdym, którego chciał mieć w swoim zespole. Nie zrezygnował z Michała Kubiaka, bo wiedział, że lepszego dowódcy nie znajdzie. Miał też świadomość, jaki potencjał na rozegraniu mają Fabian Drzyzga i Grzegorz Łomacz.
Postawił też na mistrzów świata juniorów, Kubę Kochanowskiego i Bartosza Kwolka.