Reklama

Wiedział swoje i wygrał

Po czterech latach znów mamy drużynę na medal mistrzostw świata. W finale Polacy grają w Turynie z Brazylią.

Aktualizacja: 30.09.2018 19:22 Publikacja: 30.09.2018 18:50

Vital Heynen nie miał łatwego początku w pracy z kadrą. Wiele osób było seceptycznie nastawionych do

Vital Heynen nie miał łatwego początku w pracy z kadrą. Wiele osób było seceptycznie nastawionych do belgijskiego szkoleniowca

Foto: AFP

Polscy siatkarze miażdżący dwukrotnie Serbię, w pierwszym secie – dającym awans do półfinału – rzucający na łopatki Włochów, wygrywający z Amerykanami i walczący o złoto z Brazylią – to wszystko potwierdza, że nasza siatkówka żyje, choć nie brakowało głosów, że powoli zaczyna umierać. Stephane Antiga, Raul Lozano, Daniel Castellani i Andre Anastasi – wszyscy poprzedni trenerzy naszej reprezentacji po pięknych debiutach poznali też smak porażek, oby Vitala Heynena nie spotkał ten sam los.

Miał być Polak

Każdy z nich miał pomysł na reprezentację, ma ją też Heynen. Cztery lata temu niewiele brakowało, by Niemcy prowadzone przez belgijskiego szkoleniowca wygrały z Polską w półfinale mistrzostw świata i nie byłoby później historycznego zwycięstwa z Brazylią. Pokonaliśmy ich wtedy z trudem. Dzięki takim asom jak Mariusz Wlazły, Michał Winiarski czy Paweł Zagumny. Był też Mateusz Mika, odkrycie mistrzostw, którego teraz zabrakło ze względów zdrowotnych, ale z pewnością wróci do reprezentacji i jeszcze ją wzmocni.

Drużyny polskich mistrzów świata sprzed czterech lat już nie ma, ci, którzy stanowili jej trzon, postanowili w dniach chwały zakończyć swój reprezentacyjny byt i zdania nie zmienili. Od tamtej pory jedynym, i to nie do końca udanym, turniejem naszej narodowej drużyny był Puchar Świata w 2015 roku. W Japonii graliśmy pięknie, ale awansu na igrzyska nie wywalczyliśmy. A w styczniu 2016 roku na turnieju kwalifikacyjnym w Berlinie jednej piłki brakowało, abyśmy przegrali z Niemcami i pożegnali się z myślami o Rio de Janeiro. Trenerem Niemców wciąż był wtedy Heynen, ale później poszukał innej pracy, znajdując ją u siebie w Belgii, i doprowadził zespół tego kraju do czwartego miejsca w ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, które organizowała Polska. My z nowym trenerem Ferdinando De Giorgim nie odegraliśmy w nich żadnej roli.

Nie brakowało sceptyków, gdy tę funkcję objął Heynen - miał przecież być polski trener. Tymczasem dostaliśmy Belga, który zna się na rzeczy i choć zachowuje się czasami dziwnie, to wie, jak poprowadzić zespół do sukcesów. Heynen nie obiecywał medalu mistrzostw świata, prosił o czas do igrzysk w Tokio. Ale poszukiwania ludzi zdolnych wygrywać największe imprezy od razu rozpoczął na szeroką skalę. Liga Narodów była poligonem, w którym wypróbował wszystkich zdolnych jego zdaniem udźwignąć presję. Wyciągnął rękę do Bartosza Kurka, rozmawiał z każdym, którego chciał mieć w swoim zespole. Nie zrezygnował z Michała Kubiaka, bo wiedział, że lepszego dowódcy nie znajdzie. Miał też świadomość, jaki potencjał na rozegraniu mają Fabian Drzyzga i Grzegorz Łomacz.

Postawił też na mistrzów świata juniorów, Kubę Kochanowskiego i Bartosza Kwolka.

Reklama
Reklama

W Lidze Narodów szokował zmianami, powtarzał, że zespół jest w budowie, że w rywalizacji z USA, Francją czy Rosją nie mamy czego szukać, bo są od nas lepsi. Kiedy z kilku graczy zrezygnował, twierdzono, iż popełnia błąd, a jego wiara w Kurka nie ma uzasadnienia. On jednak wiedział swoje, ale się zabezpieczał. Dlatego zabrał na mistrzostwa świata trzech atakujących kosztem jednego środkowego, żartując, że w razie kontuzji na środku bloku stanie Kurek. I wygrał. Bez względu na wynik finałowego meczu z Brazylią (zakończył się po zamknięciu tego wydania gazety) można powiedzieć, że wziął pełną pulę. Ma wybuchowy zespół, mieszankę rutyny z młodością.

Najpierw było pięć zwycięstw w grupie, w tym z niebezpiecznym Iranem i zawsze groźną Bułgarią, później dwie porażki, z Argentyną i Francją, które postawiły wszystko na głowie. Niewiele brakowało, by Polacy wracali do domu, tak jak Francuzi, jedni z wielkich faworytów do złota. Ale szczęście było po naszej stronie. Tak się złożyło, że wygrana z Serbią dała nam awans do kolejnej rundy. Kurek zaczął grać na światowym poziomie i problem prawego skrzydła został rozwiązany. Włosi zostali znokautowani, wielcy Amerykanie padali już w pierwszym secie po ciosach Polaków. Drużyna rosła w trakcie turnieju, a o tym, jak ważny jest dla niej dowódca Michał Kubiak, wszyscy przekonali się w meczu z Argentyną, gdy go zabrakło z powodu choroby.

Czekając na Leona

Fabian Drzyzga dojrzał, to z pewnością jeden z jego najlepszych występów. Trójka środkowych, Piotr Nowakowski, Jakub Kochanowski i Mateusz Bieniek, ma wszystkie atuty, by atakować i blokować na najwyższym poziomie, na libero Pawle Zatorskim można polegać od lat, na lewym skrzydle jest Kubiak, dusza i serce drużyny. Obok niego Artur Szalpuk lub Aleksander Śliwka i najmłodszy z nich, Bartosz Kwolek. W każdej chwili Heynen może też liczyć na podwójną zmianę, najczęściej wchodzą na nią Łomacz z mierzącym 208 cm atakującym Damianem Schulzem, ale w decydującej fazie meczu z Amerykanami z bardzo dobrej strony pokazał się Dawid Konarski, dodając od siebie kilka cennych punktów.

Polacy dobrze zagrywają zarówno z wyskoku (Kubiak, Kochanowski, Kurek, Bieniek, Kwolek, Schulz czy Konarski), jak i flotem (Szalpuk, Śliwka czy Nowakowski). Świetny w tym elemencie gry jest też Drzyzga.

Za dwa lata igrzyska w Tokio. Od lipca przyszłego roku w naszej drużynie będzie mógł grać najlepszy siatkarz świata, Kubańczyk z polskim paszportem Wilfredo Leon, zapewne wróci przyjmujący Mika (208 cm), objawienie MŚ sprzed czterech lat, w kolejce czekają tacy atakujący jak leworęczny Maciej Muzaj (208 cm), Łukasz Kaczmarek (204 cm) czy zdolny przyjmujący, dwumetrowy Tomasz Fornal, rówieśnik Kochanowskiego i Kwolka ze złotej drużyny juniorów.

Jest więc z kogo wybierać, a Heynen udowodnił, że to potrafi. ©?

Reklama
Reklama

Polska – Brazylia, czyli powtórka z rozrywki

Finał w Turynie (zakończył się po zamknięciu tego wydania gazety) był już trzecim w ostatnich 12 latach meczem o złoto mistrzostw świata, w którym zmierzyli się Polacy i Brazylijczycy. W 2006 roku przegraliśmy w Tokio 0:3, osiem lat później wygraliśmy w katowickim Spodku 3:1.

Ta porażka stała się zadrą w sercach Brazylijczyków. Niedzielne spotkanie mistrzów olimpijskich z Polską tamtejsze media zapowiadały jako świetną okazję do zemsty. W XXI wieku tylko polscy siatkarze potrafili postawić się Canarinhos w finale MŚ.

Siatkówka
Startuje PlusLiga siatkarzy. Nowi bohaterowie się przydadzą
Siatkówka
Jakub Kochanowski dla „Rzeczpospolitej". „Nie ma czasu na refleksje i odpoczynek"
Siatkówka
Tomasz Fornal dla „Rzeczpospolitej". „Mieliśmy swoje problemy, których nie udało się przezwyciężyć"
Siatkówka
Mistrzostwa świata siatkarzy. Syndrom sezonu poolimpijskiego
Siatkówka
Mistrzostwa świata siatkarzy. Męczarnie na koniec, ale Polacy mają medal
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama