Wygrywa ten, kto ma Mariusza Wlazłego – mówiono w czasach świetności atakującego Skry Bełchatów. To nieco już zapomniane powiedzenie odżyło w sobotę, gdy decydowały się losy meczu w Rzeszowie.
Resovia po dwóch szybko przegranych setach poderwała się do walki w trzecim i wydawało się, że emocje dopiero przed nami, ale wtedy sprawy w swoje ręce wziął Wlazły, MVP tego spotkania. Kibice Resovii wierzyli jednak, że ich drużyna przypomni sobie w porę, że nie tak dawno wyeliminowała Skrę z Pucharu Polski, wygrywając u siebie 3:0. W Bełchatowie przegrała wprawdzie 1:3, ale ten jeden zdobyty set wystarczył, by doszło do sensacji. Nic dziwnego, że urażonej Skrze tak bardzo zależało na zwycięskim rewanżu w PlusLidze.
W pierwszym i drugim secie walki nie było. Skra wygrała 25:15 i 25:16. – Bardzo dobrze zagrywali, współpraca ich bloku z obroną była perfekcyjna. Nie mogliśmy skończyć większości ataków – powie po meczu Wojciech Grzyb, środkowy gospodarzy.
Nie istniał Mikko Oivanen, fiński atakujący Resovii, przez blok gości nie mógł się przedrzeć Marcin Wika. Nawet znakomity Białorusin Aleh Achrem miał kłopoty, gdy po drugiej stronie siatki wyrastał trudny do sforsowania mur.
W trzecim secie po ataku Krzysztofa Gierczyńskiego, który zastąpił Wikę, Resovia doprowadziła do remisu 7:7 i od tego momentu zaczął się mecz, jakiego oczekiwano. To nie była jedyna zmiana, jakiej dokonał trener gospodarzy Ljubomir Travica. Wejście środkowego bloku Grzegorza Kosoka, który zastąpił Łukasza Perłowskiego, też dodało Resovii pieprzu. O swojej reprezentacyjnej przeszłości przypomniał sobie Grzyb, blokując Wlazłego, sprytnie zaczął rozgrywać Brazylijczyk Rafael Redwitz.