Nie zwieszamy głów, walczymy

Rozmowa z Katarzyną Skowrońską-Dolatą, siatkarką reprezentacji Polski

Aktualizacja: 17.01.2008 21:59 Publikacja: 17.01.2008 18:13

Nie zwieszamy głów, walczymy

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

"Rz": Giovanni Guidetti, trener reprezentacji Niemiec twierdzi, że to pani, obok Marii Liktoras i Anny Podolec najbardziej przyczyniła się do porażki jego drużyny. Chyba miło to słyszeć?

Katarzyna Skowrońska:

Statystyki tego nie potwierdzają. Nie gram najlepiej i nie jestem z siebie zadowolona. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia, gdy wygrywamy. Wolę mieć złe statystyki i kończyć mecze zwycięsko niż odwrotnie. Najbardziej budujące jest to, że jeśli jedna z nas ma chwilę słabości, to druga zrobi wszystko, by naprawić błąd. I za chwilę jest okazja do rewanżu. Atmosfera jest naprawdę dobra. Potrafimy się cieszyć na boisku, wzajemnie motywować. To scala drużynę.

To widać szczególnie, gdy pojawiają się problemy...

Nie zwieszamy głów, tylko walczymy. Mistrzostwem był czwarty set w meczu z Niemkami. One nam uciekły na niebezpieczną odległość, a my z zimną krwią odrabiałyśmy straty. Wiedziałyśmy co mamy grać, taktykę miałyśmy w głowie. Przypominałyśmy sobie tylko schematy rzucając krótkie hasła. Byłyśmy dziwnie spokojne, że wygramy.

Przed turniejem mówiła pani, że najgroźniejsze będą Rosja, Niemcy i Holandia. Te dwie ostatnie drużyny już pokonałyście...

W końcowej fazie przygotowań było więcej taktyki niż treningów. I to się opłaciło. Wiedziałyśmy o rywalkach wszystko. Jak kiwają, gdzie atakują, jak skoczyć do bloku. Mogłyśmy grać w ciemno.

Podczas zgrupowania w Szczyrku kilka zawodniczek, w tym pani miało grypę żołądkową. Czy już jesteście zdrowe?

Biorę odpowiednie środki i staram się o tym nie myśleć. Są jednak chwile, kiedy już na rozgrzewce robi mi się słabo, a ręce trzęsą się ze zmęczenia. Nie jestem z tych, który same proszą o zmianę, ale w trakcie meczu z Holandią szukałam wzrokiem tabliczki z moim numerem licząc na zmianę. W drugim spotkaniu trener dał mi już odpocząć. Byłam mu za to wdzięczna. Cieszę się, że poza tymi dolegliwościami nic mnie nie boli. A przecież nie zawsze tak było.

Kiedy była pani w najlepszej formie - podczas mistrzostw Europy, Pucharu Świata, czy może teraz?

Najlepiej grałam zaraz po mistrzostwach Europy, gdy wróciłam do klubu. Mimo zmęczenia tryskałam energią.

Marco Bonitta twierdzi, że się zmienił. Przyznaje, że wcześniej był zbyt zamknięty, nie zawsze potrafił do was trafić. Faktycznie się zmienił?

Żartuje, próbuje mówić po polsku, widać, że się stara. Ale ja nie narzekałam wcześniej, więc tym bardziej nie mam powodów, by narzekać teraz.

Zaskoczył panią nie zabierając Doroty Świeniewicz na ten turniej?

Byłam zaskoczona, że podjął taką decyzję, że się nie bał. Nie pytał was o zdanie w tej sprawie?

Nie znam trenera, który by pytał. To są problemy, z którymi musi zmierzyć się sam. Może rozmawiać o tym ze sztabem szkoleniowym, ale nie z zawodniczkami.

W jakim języku Bonitta przekazuje wam uwagi?

Coraz częściej po polsku, ale czasami zapomina i mówi po włosku.

Bywa nieprzyjemny, gdy gracie źle i popełniacie błąd za błędem?

Czasami krzyknie, innym razem uspokoi. Robi to z dużym wyczuciem. To też zmiana na lepsze.

Pamięta pani bardziej wyraziste reakcje swoich trenerów?

Pamiętam jak mój pierwszy trener Teofil Czerwiński tak trzasnął krzesłem o podłogę podczas meczu, że je połamał. Dostał za to czerwoną kartkę i musiał opuścić halę. Musiałyśmy grać bez niego.

I wygrałyście?

Nie pamiętam, to było tak dawno. Pamiętam tylko to złamane krzesło.

Lubi pani Bonittę?

Dużo się o nim wcześniej nasłuchałam. Nie wszystkie opinie były pochlebne. Ale mam zasadę, że się nie uprzedzam i dobrze na tym wychodzę. W drużynie jest miła atmosfera, a to też jego zasługa. Bardzo go cenię za wiedzę o siatkówce, dużo się przy nim nauczyłam.

Czy trenerzy włoscy są najlepsi, prowadzą teraz czołowe reprezentacje, nie tylko żeńskie, ale i męskie...

Nie wiem, czy są najlepsi. Zwracają dużą uwagę na taktykę, są bardzo skrupulatni. A jeśli już podejmują pracę za granicą, to biorą czołowe drużyny z którymi łatwiej o sukcesy. Tak jak Giovanni Caprara, który prowadzi Rosjanki, aktualne mistrzynie świata. Alessandro Chiappini, trener Turczynek jest teraz w gorszej sytuacji. Dwie gwiazdy są w ciąży, inna urodziła dziecko, w sumie nie ma pięciu dziewczyn z pierwszej szóstki. To dla niego wyzwanie.

Myśli pani często o igrzyskach w Pekinie?

Odrzucam takie myśli. Będzie jeszcze na nie czas. W Luksemburgu myślałyśmy już o finale mistrzostw Europy i przegrałyśmy z Serbią na własne życzenie.

Wygracie w Halle i wywalczycie awans do igrzysk?

Mam taką nadzieję. Najważniejsze, że potrafimy wychodzić z tarapatów, nie tracimy głowy, gdy pojawiają się problemy. To już trochę inny zespół od tego, który grał w Pucharze Świata. Przyszły nowe dziewczyny, które szybko zaaklimatyzowały się w naszym gronie. Każda z nas chce pojechać do Pekinu. Ja też, bo wiem, że to zmieni moje życie. Kończy mi się kontrakt, więc dobry występ na igrzyskach otworzyłby mi wiele drzwi.

Siatkówka
PlusLiga siatkarską NBA? „Odjeżdżamy Europie”. Przyczyn jest kilka
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Siatkówka
Wielki rok polskiej siatkówki. Wojciech Drzyzga: Taśma się nie zatrzyma
Siatkówka
Polskie siatkarki poznały rywalki na mistrzostwach świata
Siatkówka
Schizma w siatkówce? Polacy myślą o nowej Eurolidze
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia