Kiedy rozpoczynał się tie-break, wszyscy w hali Polonia wstali z miejsc. AZS w czwartym secie przegrywał 8:13 i 1:2, ale udowodnił, że zbyt wcześnie spisano go na straty. Niektórzy przypominali już nawet historię sprzed lat, gdy Skra, walcząc o brązowy medal, też wygrała dwa pierwsze mecze, by przegrać rywalizację z siatkarzami z Częstochowy.
Tie-break był jednak popisem Skry. Mądrość trenera Daniela Castellaniego i talent Mariusza Wlazłego (MVP spotkania) przechyliły szalę na stronę drużyny z Bełchatowa. Nie pomogły ataki Amerykanina Brooka Billingsa, który jak w westernie próbował sam wygrać ten pojedynek, i ogromna ambicja pozostałych graczy AZS.
To miał być najlepszy finał ligowych rozgrywek od lat. Wkręt Met (budżet trzykrotnie niższy od Skry), rewelacja sezonu zasadniczego, zdobywca Pucharu Polski, miał udowodnić, że pieniądze nie muszą być najważniejsze. Pierwsze dwa mecze w Bełchatowie nie pozostawiały jednak wątpliwości, kto jest lepszy. Przewaga Skry była tak duża, że tylko najwięksi optymiści wierzyli w odrodzenie siatkarzy z Częstochowy. Paweł Woicki, rozgrywający Wkręt Metu, zastanawiał się, cóż takiego stało się z nim i z jego kolegami w finale, że są cieniem tej drużyny, która tak się wszystkim podobała. Odpowiedzi nie znalazł, tak samo jak młody trener AZS Radosław Panas. Mówiono, że tej drużynie brakuje motywacji, bo cieszy się z drugiego miejsca, a najlepsi na czele z Woickim, Marcinem Wiką i Krzysztofem Gierczyńskim podpisują już kontrakty z tymi, którzy płacą więcej niż w Częstochowie.
Pierwszy set wczorajszego meczu pokazał jednak, że gospodarze nie zamierzają oddać tytułu walkowerem. Zaczęli z animuszem, prowadzili 10:7, 18:15, ale nie potrafili w tej partii złamać Skry. Ci, którzy myśleli, że od tej chwili mecz będzie się już toczył pod dyktando gości, pomylili się. Mieszcząca 4 tysiące widzów hala ożyła, gdy Skra zaczęła przyjmować ciosy zadawane przez gospodarzy. Wika, Gierczyński, Billings i dwaj środkowi – Robert Szczerbaniuk i Piotr Nowakowski – zamieniali na punkty wystawy Woickiego.
W trzecim secie Wkręt Met prowadził 6:2, halę rozsadzały emocje i ogłuszający doping podsycany nadzieją. I wtedy na zagrywce stanął Mariusz Wlazły. Schodził przy stanie 6:8. Nie bez racji Lozano twierdzi, że to serwis, a nie atak jest największym atutem Wlazłego. – Ktoś taki jak on to skarb. Jeśli ma swój dzień, serwisem jest w stanie przesądzić o losach każdego meczu – uważa Argentyńczyk.