Plan był prosty. Pogonić wysokie, skoczne dziewczyny z Karaibów serwisem i tak ustawić blok, by nie były w stanie się przez niego przebić.
Pół roku temu taki plan zdał egzamin. Siatkarki z Dominikany dostały lanie, ale ich trener Beato Miguel Cruz twierdził, że dopiero zaczyna budować zespół na igrzyska. Teraz też zapewnia, że jest zadowolony z postawy swojej drużyny, choć szanse na olimpijski awans zostały mu tylko na papierze. Powinien mieć czego żałować, bo Dominikanki raz jeszcze, podobnie jak w meczu z Serbią, napędziły strachu znacznie lepszym od siebie.
– Atakują ze straszną siłą, skacząc nad nami. Na wideo wygląda to zupełnie inaczej – mówiła rozgrywająca polskiej drużyny Milena Sadurek. – Później na szczęście wzięłyśmy się w garść.
Ale tak naprawdę łatwo wcale nie było. Do stanu 17:17 w drugim secie, po przegraniu pierwszego, scenariusz nie rysował się optymistycznie. – To nie był dobry mecz w naszym wykonaniu. Za dużo było prostych, niezrozumiałych błędów – powie później Marco Bonitta, który stracił dużo nerwów, bo doskonale wiedział, czym może grozić porażka.
Na szczęście Dominikanki straciły głowę i w efekcie kolejne punkty. Przegrały gładko drugiego i trzeciego seta. W czwartym walczyły jednak do końca, jakby przypomniały sobie, że wygrywały już z Polską. I w Pucharze Świata 2003 roku, i dwa lata później w World Grand Prix. Tu prowadziły 12:8, ale w decydującej fazie spotkania nie były w stanie zatrzymać bezbłędnej Małgorzaty Glinki (20 punktów w meczu).