Rz: Zapomniał pan już o laniu w Tallinie, w eliminacjach mistrzostw Europy?
Staram się, ale to nie takie proste. Takie porażki uczą pokory, ale pokazują też jak brutalna potrafi być współczesna siatkówka.
Niczego nie można być już pewnym. Wystarczy, że zagrasz słabiej, a znacznie niżej notowany rywal będzie miał swój dzień, zaryzykuje zagrywką i niespodzianka gotowa. Tak było z nami.
Ale jeśli te serwisy przyjmuje ktoś taki jak Michał Winiarski, czołowa postać mistrza Włoch, to chyba można być spokojnym?
Nie zawsze. Nie byłem sobą. To były moje pierwsze mecze po przerwie. Kiedy graliśmy o mistrzostwo Włoch adrenalina sięgała zenitu. Wszyscy chodziliśmy tam jak nakręceni. Po zdobyciu tytułu nastąpiło odreagowanie. W Tallinie byłem jeszcze pusty, wypłukany z emocji. Ręce mi drżały, proszę mi wierzyć, tylko zwyczajnie mi nie szło. Tu w Porto już tak nie będzie. Napięcie rośnie, bo wiemy o co gramy.