Urodził się w Buenos Aires, w dzielnicy tanga, La Boca. Stadion, na którym boski Diego zdobywał gole dla Boca Juniors, słynna La Bombonera, położony jest kilkaset metrów od domu, w którym mieszkał.
– W Boca Juniors zacząłem grać w piłkę jak każdy argentyński chłopak w moim wieku, ale szybko trafiłem do grona tych, którzy nie znaleźli uznania w oczach trenerów. Zbyt szybko rosłem, więc kariera piłkarza nie mogła być moim przeznaczeniem. A ci, których wyrzucano, trafiali do innych dyscyplin. Tak zostałem siatkarzem i oczywiście zaczynałem w Boca – wspomina stare dzieje Castellani.
Mówi, że chodził wtedy na wszystkie piłkarskie mecze. W jego kraju futbol jest religią, a stadion kościołem, więc jak można nie chodzić do kościoła. Pytany o Maradonę unika jednoznacznych odpowiedzi. Znał go dobrze, ale o sprawach prywatnych nie chce mówić, bo wie więcej niż inni. – Sam Diego w jednym z wywiadów przyznał, że nie może być przykładem dla innych, ale życie poza boiskiem to przecież osobna sprawa. Był genialnym piłkarzem, to nie ulega wątpliwości. Dla każdego Argentyńczyka na pewno najlepszym w historii futbolu. Ale każdy sport przechodzi ewolucje. Dziś piłka nożna wygląda inaczej, więc trudno porównywać. Maradona miał jednak to coś, co cenię najbardziej w sportach zespołowych. Nie był egoistą, grał dla drużyny. Dlatego był tak szanowany przez kolegów. U nas jest taka opinia, że mieliśmy pięciu wybitnych sportowców – Juana Manuela Fangio, Carlosa Monzona, Guillermo Vilasa, Roberta De Vincenzo i Maradonę.
Pierwszy z nich to pięciokrotny mistrz świata w wyścigach samochodowych, drugi najlepszy w historii światowego boksu czempion wagi średniej, który zwykł mawiać, że wyjście na ring jest dla niego tym samym co wypicie yerba mate. O Vilasie słyszał każdy sympatyk tenisa, wygrał przecież cztery turnieje wielkoszlemowe, a Vincenzo to legenda golfa, człowiek, który rok po zwycięstwie w Otwartych Mistrzostwach Wielkiej Brytanii (1967) nie wygrał równie prestiżowego Masters w Auguście (USA), gdyż przyznał się, że popełnił błąd w zapisie. Ten szlachetny gest sprawił, że za życia stał się legendą. Do tej piątki dołączył niedawno Manu Ginobili, czołowy koszykarz NBA, zawodnik, który poprowadził Sun Antonio Spurs do trzech zwycięstw (2003, 2005, 2007) w najlepszej lidze świata, a reprezentację Argentyny do olimpijskiego złota w Atenach (2004).
O swoich zasługach dla argentyńskiego sportu Castellani nie wspomina, bo siatkówka, choć popularna i wywołująca duże emocje, nie może się przecież w jego kraju równać z futbolem. Był najlepszym siatkarzem Argentyny, kapitanem reprezentacji, która zdobyła brązowy medal na igrzyskach w Seulu (1988), później został trenerem drużyny narodowej, ale to za mało, by zostać bohaterem tłumów.
W La Boca wszyscy tańczą tango, ale on przyznaje z uśmiechem, że jest jednym z gorszych tancerzy. Pytany, jakie argentyńskie wino poleciłby przyjaciołom w Polsce, nie zastanawia się długo: Angelica Zapata. Ale do razu ostrzega. – Jest bardzo drogie, butelka po sto euro. Najchętniej je piję, gdy płacą inni – żartuje.