Po pierwszym secie, przegranym 23:25, trener Jerzy Matlak starał się zachować spokój, bo wiedział, że porażka w tym spotkaniu to katastrofa. Robił zmianę za zmianą, ale to nie pomagało. Kibice patrzyli na to, co się dzieje trochę z niedowierzaniem, ale i z nadzieją, że za chwilę będzie lepiej. Nikt nie podejrzewał, że to dopiero początek horroru ze szczęśliwym zakończeniem.
– Musimy uważać na Turcję i Belgię. Obie drużyny mają dobrych trenerów i duże ambicje. Silniejsze są Turczynki, ale Belgijki naprawdę dobrze grały dwa lata temu w mistrzostwach Europy u siebie w Hasselt – mówił były trener kadry Andrzej Niemczyk przed rozpoczęciem turnieju. I przypominał, że w fazie grupowej sprawiły sporo kłopotów Serbii i Holandii. Polki wygrały wtedy z Belgijkami bez straty seta, rozbijając je atakiem i blokiem.
W drugim secie drużyna Matlaka poprawiła przyjęcie, wzmocniła serwis i po kilku minutach prowadziła 13:3. Nic nie pomagały efektowne obrony belgijskiej libero z polskim rodowodem Marty Szczygielskiej. Rywalki nie miały w tej partii wiele do powiedzenia, ale już w trzeciej, choć też przegranej, gdy Polki zaczęły popełniać błędy, gra znów stała się wyrównana.
Tak naprawdę mecz zaczął się w tie-breaku. Przegrana Polek mogła sprawić, że mistrzostwa w Japonii byłyby dla nich już tylko pobożnym życzeniem. W piątym secie nasze siatkarki prowadziły 10:5, by kilka minut później bronić meczbola (13:14).
– Nawet nie chcę tego komentować. Oglądałem tak jak wszyscy stadko stremowanych panienek. Te, które miały decydować o obliczu spotkania, w najważniejszych chwilach musiałem posadzić na ławce rezerwowych. Dajcie mi się z tym przespać, ale nie wiem, czy jedna noc wystarczy. Tych głupot było zbyt dużo – mówił w swoim stylu Matlak.