Jeszcze kilka tygodni temu nikt nie mówił o medalu. Nieszczęścia spadały na reprezentację jedno po drugim. Najpierw wypadł z gry Mariusz Wlazły, od lat najlepszy polski atakujący. Później okazało się, że Michał Winiarski, podpora Itasu Trentino, zwycięzcy Ligi Mistrzów, musi się poddać operacji barku i na boisko wróci dopiero za kilka miesięcy. I na koniec fatalny uraz Sebastiana Świderskiego, jednego z najbardziej cenionych graczy włoskiej Serie A, który w ostatniej fazie przygotowań do mistrzostw Europy podczas sparingowego meczu Polaków z Bułgarami zerwał ścięgno Achillesa.
Daniel Castellani, trener naszej reprezentacji, przyjął te ciosy, jak przystało na wielkiego w przeszłości zawodnika, najlepszego w historii argentyńskiej siatkówki. Zresztą chyba intuicyjnie szukał zabezpieczenia, dając młodszym szansę gry podczas Ligi Światowej, nie bacząc na wyniki i presję opinii publicznej. Teraz zbiera tego efekty.
Bartosz Kurek, rezerwowy mistrza Polski Skry Bełchatów (prowadzonej trzy sezony przez Castellaniego), wyrasta na wiodącą postać reprezentacji. To samo Michał Bąkiewicz, który choć znacznie starszy i bardziej doświadczony od Kurka, to jednak w Skrze także wchodził na zmiany. A wypożyczony do Kędzierzyna-Koźla inny siatkarz mistrzów Polski Jakub Jarosz potrafi odciążyć pierwszego atakującego Piotra Gruszkę, kiedy zajdzie taka potrzeba.
A przecież Gruszka też nie miał już w tej drużynie miejsca. Gdyby nie plaga kontuzji, oglądałby zapewne mistrzostwa w telewizji. Teraz rzucony w ostatniej chwili na pozycję atakującego (jest nominalnym przyjmującym) raz jeszcze ratuje nasz zespół przed porażkami.
Drużyna Castellaniego nie gra w Izmirze wyśnionej siatkówki. Wie o tym trener, wiedzą sami zawodnicy, ale co ważne, jeszcze nie przegrała meczu, awansując po raz pierwszy od 26 lat do półfinałów. Ten zespół jest twardszy, niż ktokolwiek przypuszczał. W Lidze Światowej, gdy brakowało Pawła Zagumnego, Daniela Plińskiego, Piotra Gacka i Gruszki, przegrywał z Finlandią i męczył się w Caracas z Wenezuelą. Teraz też ma problemy, ale schodzi z boiska zwycięski.