Tłumy przed halą, samochód zaparkowany na samochodzie i prawie 5 tysięcy ludzi w środku. – Czegoś podobnego jeszcze tu nie widziałem – mówił mocno podekscytowany jeden z miejscowych działaczy.
Każdy chciał zobaczyć kolejne zwycięstwo Jastrzębskiego Węgla, które zaskoczyło wygranym pierwszym meczem w Bełchatowie i twardą walką w drugim. Przed rozpoczęciem finałowych spotkań nie było odważnego, który postawiłby na porażkę Skry. Pięciokrotni mistrzowie Polski byli zdecydowanym faworytem, ale po tym co pokazali na swoim terenie znaleźli się też zwolennicy drużyny z Jastrzębia Zdroju.
Po kilku minutach pierwszego seta gospodarze prowadzili 4:1. Kibice w klubowych barwach szaleli ze szczęścia. Liczyli, że Skra się załamie i będzie popełniać jeszcze więcej błędów. Ale ona miała Mariusza Wlazłego, który kończył atak za atakiem. A później stawał w polu zagrywki i zdobywał punkty serwisem. Były trener reprezentacji Polski, Argentyńczyk Raul Lozano, powiedział kiedyś, że to jest dla niego najcenniejsza strona Wlazłego. Nie błyskawiczny, trudny do zablokowania atak, tylko serwisowy strzał.
W pierwszym secie Wlazły zdobył 9 punktów i w głównej mierze przyczynił się do wygranej Skry. Po drugiej stronie siatki słabiej grał Paweł Abramow, a pierwsza strzelba Jastrzębskiego Węgla, Australijczyk Igor Yudin dostarczył swojej drużynie tylko jeden punkt.
W drugiej partii Yudin obudził się na chwilę, ale to za mało na punktujących z zimną krwią gości. Trener Roberto Santilli posadził na ławce Abramowa, szukał alternatywnych rozwiązań, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu, tym bardziej, że rozgrywający Skry, Hiszpan Miguel Angel Falasca zaufał wreszcie Bartoszowi Kurkowi, który wyszedł w podstawowym składzie zamiast Francuza Stephane'a Antigi. Kurek to nawet nie strzelba, to armata z działem wielkiego kalibru. Trudno go zablokować, w tym secie zdobył 9 punktów, więcej od Wlazłego (5).