– W głowie mam tylko jedno, kwalifikację na igrzyska – mówił Vital Heynen przed ostatnim występem Polaków. – Nie chcemy dawać prezentów, jesteśmy lepsi od naszych rywali, możemy przegrać z nimi seta, ale nie mecz – powie o Słowenii, która w tym momencie też miała szanse na olimpijski awans.
13,5 tysiąca widzów w Ergo Arenie, miliony przed telewizorami. – Polscy kibice to MVP tych zawodów – podkreślał Heynen.
Ale dmuchający na zimne przypominali, że w 2000 roku wspaniała publiczność w katowickim Spodku nie pomogła. Przegraliśmy wtedy walkę o igrzyska, do Sydney polecieli inni. A trzy lata temu prawo gry w Rio de Janeiro nasi siatkarze wywalczyli dopiero rzutem na taśmę – w turnieju ostatniej szansy rozgrywanym w Japonii. Wcześniej, w 2004 i 2008 roku, olimpijskie przepustki też zdobywali na ostatnią chwilę.
Heynen miał świadomość, że bilety do Tokio wywalczone już teraz to bezcenny czas na spokojne przygotowania do przyszłorocznych igrzysk. A ewentualna przegrana to nerwy aż do stycznia, do turnieju kontynentalnego, w którym osiem czołowych europejskich drużyn walczyć będzie o jedno, ostatnie, premiowane awansem miejsce.
Nie warto było kusić losu, stąd ta niesłychana koncentracja przed meczami z Tunezją, Francją oraz Słowenią. I perfekcyjne przygotowania, już z Wilfredo Leonem, który od 24 lipca mógł grać w naszej reprezentacji.