W golfa często grywam z synem

O związkach z regionem, siatkówce i nie tylko – mówi Andrzej Kowal, trener siatkarzy Asseco Resovii, mistrzów Polski, i drugiej reprezentacji Polski.

Publikacja: 23.08.2015 20:00

W golfa często grywam z synem

Foto: materiały prasowe

Rzeczpospolita: Sport jest dobrym pretekstem do rozmowy o urokach Podkarpacia, ale zacznijmy od Nowej Sarzyny, miejsca pańskiego urodzenia. Czym wyróżnia się to miasteczko?

Andrzej Kowal: O Nowej Sarzynie nie mogę za wiele powiedzieć, ponieważ całe moje dzieciństwo spędziłem w Leżajsku. Urodziłem się w Nowej Sarzynie, ponieważ tam był szpital. W czasie wakacji miasto często odwiedzałem tylko z jednego powodu – był tam otwarty basen, na który podczas wakacji jeździłem pociągiem. Powroty wyglądały już różnie, zdarzało się wracać dziesięć kilometrów pieszo...

Co się musiało zdarzyć, że wyfrunął pan z Leżajska w świat wielkiego sportu?

W szkole podstawowej mieliśmy wielkiego pasjonata piłki siatkowej, którym był nauczyciel pan Józef Rogowski. Siatkówkę na zajęciach wychowania fizycznego traktował priorytetowo, więc wielu chłopców po zakończeniu szkoły podstawowej trafiało do Klubu Sportowego Pogoń Leżajsk. Czasami z kolegami opuszczaliśmy ostatnie lekcje, aby uczestniczyć w zajęciach SKS. Mój starszy brat Mariusz także grał w siatkówkę, naturalnie starałem więc się go naśladować. Młodzieżowa siatkówka w Leżajsku przez wiele lat stała na dobrym poziomie. W jej rozwoju ogromną rolę odegrali trenerzy Janusz Chamiec i Adam Ciszek.

Pamięta pan pierwsze sukcesy w Pogoni Leżajsk?

Okres gry w Pogoni był bardzo krótki i sukcesów mało, ponieważ już po zakończeniu drugiej klasy szkoły średniej wyjechałem z Leżajska.

Potem była Avia Świdnik.

Czemu tam?

Propozycję gry w tym klubie otrzymał mój brat, więc poszedłem z nim, w tzw. pakiecie. Siatkówka młodzieżowa też była w Avii mocna. Mój tata przebywał za granicą, do wyjazdu szykowała się mama, przebywanie blisko brata było dla mnie bardzo ważne.

Jak dziś ma się siatkówka w Leżajsku i Świdniku? Bywa pan tam, zapraszają, proszą o radę albo są ciekawi sukcesów z Asseco Resovią?

W obu miastach jest dziś zupełnie inaczej niż wtedy. Zmiany strukturalne w WSK Świdnik spowodowały ograniczenie finansowania sekcji, więc i poziom siatkówki znacznie się obniżył. W Leżajsku natomiast kontynuowana jest praca z młodzieżą, czasami z Resovią gramy tam przed sezonem mecze kontrolne. To dobre miejsce na sport, wyróżniający się zawodnicy trafiać powinni do klubów, które pozwolą im dalej się rozwijać.

Nie może pan pamiętać czasu, kiedy Resovia zdobywała pierwszy tytuł mistrza Polski, bo to było w roku pańskich urodzin. Kiedy i jak pan odkrył, że w Rzeszowie grali mistrzowie świata i mistrzowie olimpijscy w siatkówce?

Mój tata od najmłodszych lat zabierał mnie na różnego rodzaju rozgrywki sportowe. Jeździłem z nim na piłkę nożną do Mielca, boks i żużel do Rzeszowa. Mecze Resovii po raz pierwszy oglądałem w połowie lat 80. Trenerem był Jan Such, rzeszowianie rywalizowali w finałowej czwórce ze Stalą Stocznia Szczecin, Legią Warszawa i AZS Olsztyn. Tak naprawdę w tym czasie imponowali mi siatkarze, których oglądałem na żywo: Czapor, Zieliński, pochodzący z Leżajska Seweryn Koziarz. Sukcesy, jakie osiągnął Marek Karbarz zrozumiałem dopiero później, kiedy porównywałem osiągnięcia klubowe i w reprezentacji poszczególnych siatkarzy. Podczas zbierania materiałów do pacy doktorskiej przeglądałem m.in. archiwa rzeszowskich „Nowin". Wtedy zrozumiałem, że jego sukcesów nie można porównać z żadnym innym siatkarzem grającym w klubach Podkarpacia.

Skoro jeździł pan z tatą na mecze żużlowe, to czemu nie został pan rzeszowskim żużlowcem? Ten sport też ma siłę przyciągania.

Miał i ma. Czarnecki, Stachyra, Kuźniar swoimi występami bardzo mocno wpływali na psychikę młodych ludzi, także moją. Zdecydowanie wolałem jednak oglądać rywalizację na torze, siedząc na trybunach. Gdy zamieszkałem w Rzeszowie, również oglądałem mecze Stali, zwłaszcza gdy jeździł mój ulubieniec Maciek Kuciapa.

Każdy chłopak ma fazę piłkarską w życiu. Też była mocna tradycja Podkarpacia: lata 70., Stal Rzeszów, w klubie sam Jan Domarski – bohater z Wembley...

Najwięcej meczów obejrzałem w Mielcu. Sam także kopałem piłkę. Szło mi naprawdę nieźle, tylko siatkówka była dla mnie po prostu ważniejsza.

Miał pan w głowie swą trenerską karierę właśnie taką – ściśle związaną z Rzeszowem?

Kiedy rozpoczynałem studia w Rzeszowie, nie wiązałem przyszłości z pracą trenera. Chciałem grać i być najlepszym. Bardzo szybko moje plany skorygowała kontuzja i wtedy po raz pierwszy pojawiła się myśl o trenowaniu. Wtedy moje działania były bardziej spontaniczne niż zaplanowane. Tak naprawdę prawdziwe planowanie przyszłości nastąpiło w momencie, kiedy zostałem asystentem Marka Karbarza.

Czemu Rzeszów? Bo stolica regionu, bo szanse większe? Nie ciągnęło pana gdzie indziej, może nawet za granicę?

Rzeszów jest blisko Leżajska i to miało dla mnie znaczenie. Moja rodzina mieszka w okolicach Leżajska i po prostu czuję się tu dobrze.

Czuje się pan lokalnym patriotą?

Tak, jestem lokalnym patriotą i wiem, że tak zostanie. Rzeszów to piękne miasto, mam tutaj swoją rodzinę, znajomych i trudno wyobrazić sobie życie poza nim. Nawet jeśli praca zmusi mnie do czasowego wyjazdu Rzeszów pozostanie moim domem.

Przy okazji – czy zagraniczni siatkarze Asseco Resovii pytają czasem pana, co robić po treningu, jak wykorzystać wolny czas? Jeśli tak, to gdzie ich pan posyła, by poznali okolicę?

Zagraniczni siatkarze, zanim przyjadą do Rzeszowa, bardzo dokładnie wyszukują informacji o regionie w internecie, więc zwykle nie potrzebują dodatkowej wiedzy. Rzadko rozmawiamy o spędzaniu wolnego czasu także dlatego, że go po prostu nie ma. Wiem, że kilku zawodników zwiedzało pałac w Łańcucie, leżajski browar odwiedziliśmy przy okazji meczu kontrolnego.

A czy ci, którzy już z Rzeszowa wyjechali, czasem wspomną o pobycie w stolicy Podkarpacia? Ma pan z nimi kontakt, dostaje sygnały, że pamiętają? Co wtedy mówią lub piszą?

To są zawodowcy, siatkówka to ich ciężka praca połączona z pasją. Sentyment jest ostatnią rzeczą, jaką kieruje się zawodowy siatkarz. Bardzo rzadko jest inaczej. Byli zawodnicy często wspominają świetną organizację rzeszowskiego klubu oraz doskonałych kibiców.

Nie unikniemy pytania zasadniczego – jak to będzie z obroną tytułu przez Asseco Resovię w sezonie olimpijskim?

Każdego roku są zmiany w rozgrywkach ligowych i to jest zawsze wielkim wyzwaniem dla trenerów. Sezon 2015/16 premiuje grę w sezonie zasadniczym. To dodatkowe wyzwanie dla trenerów. Wszyscy startują z tego samego poziomu i podobne szanse na tytuł ma kilka zespołów.

Dobrze czy źle bronić tytułu?

Zdobyłem mistrzostwo Polski, następnie je obroniłem, straciłem i odzyskałem, więc mogę z doświadczenia powiedzieć, że najtrudniej jest obronić mistrzostwo. Na taką sytuację będziemy jednak gotowi.

Mówił pan o sporym zmęczeniu po minionym sezonie ligowym, ale przed nowym zajął się pan reprezentacją w igrzyskach europejskich i Lidze Europejskiej. Chyba jednak lubi się pan zmęczenie?

W każdej pracy następuje zmęczenie. Ogromne znaczenie ma jednak odpowiednia regeneracja i ćwiczenia relaksacyjne. Z pracy z psychologiem sportu skorzystali nie tylko zawodnicy w klubie, ja też. Praca z młodymi zawodnikami jest zupełnie inna, niż w klubie, który ma za zadanie wygrywać każdy mecz. Wielkim wyzwaniem dla mnie były igrzyska europejskie w Baku oraz finał Ligi Europejskiej w Wałbrzychu. Naprawdę chciałem być częścią tej grupy.

No to teraz przekornie – proszę powiedzieć, jak pan odpoczywa od uroków siatkówki.

Odpoczywam czynnie. Kiedy mam trochę czasu, najchętniej gram w golfa. Nie wiem co ta gra ma w sobie, ale kiedy uderzam piłeczkę i obserwuję jej lot, to czuję same pozytywne emocje.

Jak odkrył pan starą szkocką grę? Nosi pana grać na polach zagranicznych, grać w turniejach?

Próbowałem uderzać piłeczkę podczas pobytu w USA, lecz nie szło mi najlepiej. Do spotkania na polu golfowym namówił mnie dyrektor browaru w Leżajsku Krzysztof Żyrek. Po kilku lekcjach moje podejście do gry zmieniło się zasadniczo. Ze względu na obowiązki obecnie nie mam za dużo czasu grać w turniejach, tym samym poprawiać handicap, lecz jestem przekonany, że w przyszłości to zrobię. Teraz najczęściej gram z synem, ale tak naprawdę, jak każdy golfista, rywalizuję sam ze sobą.

Pofantazjujmy sobie na koniec. Zostaje pan prezydentem Rzeszowa. Jaka jest pańska pierwsza decyzja? Coś pana kłuje w oczy, gdy jedzie pan do pracy i patrzy na ulice?

Miasto jest czyste i dobrze zarządzane. Znajomi przyjeżdżający na mecze wypowiadają się o Rzeszowie niezwykle pozytywnie. Gdybym miał takie możliwości, to działałbym przede wszystkim na rzecz poprawy relacji międzyludzkich. Jeśli je poprawimy, to wszystko w życiu będzie łatwiejsze.

—rozmawiał Krzysztof Rawa

Siatkówka
Liga Narodów. Historyczny sukces polskich siatkarek przed igrzyskami w Paryżu
Siatkówka
Piotr Gruszka: Poznajmy swoją wartość, a później pracujmy na marzenia
Siatkówka
Siatkarze Jastrzębskiego Węgla nie wygrali Ligi Mistrzów. Trentino za silne
Siatkówka
Świderski: Zdominowaliśmy europejskie rozgrywki w siatkówce
Siatkówka
Piękny finał wyjątkowego sezonu. Jastrzębski Węgiel może potwierdzić dominację polskich klubów