Lubimy takie scenariusze, ale tego typu widowiska wymagają mocnych nerwów. Polscy siatkarze widocznie mają je ze stali, bo nie pierwszy raz wychodzą cało z opresji. Kilka miesięcy temu w Berlinie stali już nad przepaścią. W ostatnim meczu z Niemcami gospodarze mieli piłkę meczową i niewiele brakowało, by już wtedy przyszło się żegnać z olimpijskimi marzeniami. Polacy jednak wytrzymali ciśnienie i to oni, nie Niemcy, grają w Tokio w turnieju ostatniej szansy. I znów fundują swoim sympatykom dreszczowce.
W pierwszym, sobotnim meczu z Kanadą zwycięstwo zapewnili sobie w tie-breaku, wczoraj starli się z Francją i był to prawdziwy horror. No, bo jak inaczej nazwać sytuację, w której Trójkolorowi prowadzili 2:0 w setach, wysoko w trzeciej partii (19:15) i mieli cztery meczbole.
Wtedy zespół Stephane'a Antigi raz jeszcze pokazał charakter. Dogonił rywali na ostatniej prostej, wybronił piłki meczowe i sam zadał rozstrzygające ciosy. W czwartym secie Francuzi nie mieli już nic do powiedzenia, przegrali też 12:15 tie-breaka. Po tych zwycięstwach za dwa punkty Polacy są na drugim miejscu w tabeli za Iranem.
Kwalifikację olimpijską wywalczą w Tokio trzy najlepsze drużyny i mistrz Azji. Dziś dzień przerwy, a jutro mecz z Japonią, która w niedzielę została pokonana przez Chińczyków.
Sobotni mecz z Kanadą Polacy zaczęli z Bartoszem Kurkiem w ataku, z Michałem Kubiakiem i Mateuszem Miką na przyjęciu, z Karolem Kłosem i Mateuszem Bieńkiem na środku bloku oraz z Pawłem Zatorskim na pozycji libero. Rozgrywał Grzegorz Łomacz, co nie było zaskoczeniem, bo takiej decyzji Stephane'a Antigi należało się spodziewać.