Podopieczni Patryka Rombla przekonali się, że droga od triumfu do klęski jest bardzo krótka. Polacy podczas styczniowych mistrzostw świata w Egipcie grali tak, że niektórym zamarzył się nawet półfinał. Kilka tygodni później nasz zespół doznał dwóch porażek w eliminacjach mistrzostw Europy i awans stoi dziś pod sporym znakiem zapytania.
Teoretycznie zapewnienie sobie udziału w turnieju, który za rok zorganizują Węgrzy i Słowacy, powinno być formalnością. Europejska Federacja Piłki Ręcznej (EHF) tak zdemokratyzowała dostęp do swojej najważniejszej imprezy, że na mistrzostwach kontynentu grają dziś aż 24 reprezentacje. Krajów, gdzie piłkę ręczną uprawia się na poważnie, jest niewiele więcej.
Udział w turnieju wezmą dwie najlepsze drużyny z każdej grupy oraz połowa tych, które zajmą trzecie miejsca. Polacy eliminacje zaczęli od dwóch zwycięstw z Turkami (29:24, 35:24), ale później ulegli Słoweńcom (29:32) oraz Holendrom (26:27).
Rombel musiał działać w warunkach wyjątkowych, bo przed pierwszym spotkaniem drużyna miała tylko jeden trening. Mecze eliminacyjne potwierdziły to, czego obawialiśmy się już przy okazji mundialu – reprezentację może i stać na walkę z najlepszymi, ale kiedy problemy mają liderzy, kołdra okazuje się krótka.
Przemysław Krajewski powiedział niedawno „Przeglądowi Sportowemu", że mamy dobry zespół i czas przestać się pieścić oraz opowiadać, jaka ta drużyna jest przyszłościowa. – Też tak uważam, mówiłem o tym już w styczniu. Chcemy już dziś wygrywać z najlepszymi, a rozwijać się przy okazji – nie kryje Rombel w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.