Europejska Federacja Piłki Ręcznej (EHF) odwołała eliminacje i przyznała awanse na podstawie wyników ostatnich mistrzostw kontynentu. To duży cios dla młodej drużyny Patryka Rombla. Biało-Czerwoni w hierarchii światowej spadli tak nisko, że do najważniejszej imprezy mieli się przebijać przez dwustopniowe eliminacje. Polaków czekały starcia z Litwinami i – przy wygranym dwumeczu – z Białorusinami. Do rywalizacji na boisku jednak nie dojdzie.
Polacy z jednej strony płacą rachunek za kiepski wynik na ostatniej wielkiej imprezie (21. miejsce), z drugiej zaś zostali sportowo skrzywdzeni. Reprezentacja jest w przebudowie, trener Rombel odmładza skład i w starciu z Białorusinami Polacy wcale nie byliby bez szans, a występ w wielkim turnieju to najlepsza droga do budowy drużyny pod kątem mistrzostw świata, które w 2023 roku zorganizujemy ze Szwedami.
– Jestem zaskoczony decyzją federacji. Rozumiem powagę sytuacji, ale jest to niezgodne z duchem sportu – nie kryje w rozmowie z „Rz" bramkarz reprezentacji Polski Mateusz Kornecki.
– Nie spodziewałem się takiego rozwiązania – dodaje obrotowy Maciej Gębala. – Wierzyłem, że uda się znaleźć miejsce w kalendarzu i rozegrać mecze. Szkoda, zwłaszcza że w losowaniu dopisało nam szczęście. Mieliśmy szansę ograć zarówno Litwinów, jak i Białorusinów, każdy w to wierzył.
Wszystko wskazuje na to, że – jeśli epidemia koronawirusa pozwoli – Polacy wrócą do gry jesienią, w eliminacjach mistrzostw Europy 2022. Przed nimi spore wyzwanie, bo będą losowani do czterozespołowej grupy z trzeciego koszyka. Ewentualne niepowodzenie oraz nieobecność na przyszłorocznym mundialu oznaczałyby, że zespół Rombla w ramach przygotowań do domowych MŚ przez trzy lata – od lutego 2020 do grudnia 2022 – rozegra tylko sześć meczów o stawkę. Taki układ dla drużyny na dorobku to katastrofa.