Reklama

Najważniejszy jest Shrek

Piłka ręczna: Brąz mistrzostw świata to sukces, medal zdobyła drużyna z charakterem, ale to nie znaczy, że nad reprezentacją Polski słońce nie zachodzi.

Aktualizacja: 02.02.2015 22:38 Publikacja: 02.02.2015 19:54

Radość z brązu. Od lewej: Kamil Syprzak, Piotr Wyszomirski i Piotr Grabarczyk

Radość z brązu. Od lewej: Kamil Syprzak, Piotr Wyszomirski i Piotr Grabarczyk

Foto: AFP

Trudno wskazać jednoznacznie bohatera trzeciej drużyny świata. Dopóki grał, najlepszy był Krzysztof Lijewski. Niestety, udział rozgrywającego Vive Tauronu Kielce w turnieju zakończył się tak naprawdę na trzecim meczu grupowym.

Lijewski jeszcze podejmował próby powrotu na boisko, pojawił się w meczu przeciwko Danii, ale była to walka z kontuzją z góry skazana na porażkę. Resztę turnieju musiał oglądać z trybun, co zresztą, jak sam przyznawał, okupił zszarganymi nerwami.

W dramatycznych spotkaniach z Argentyną, Rosją czy Szwecją kluczową rolę odegrali bramkarze, ale zarówno Sławomir Szmal, jak i Piotr Wyszomirski rozegrali też mecze wyraźnie słabsze, gdy nie pomagali kolegom.

Siła woli

Do drużyny gwiazd mistrzostw wybrany został Bartosz Jurecki, ale tak naprawdę był to raczej gest organizatorów, którzy nie mogli pominąć przedstawiciela Polski, a jedyny wakat mieli na pozycji obrotowego.

Kto wie, czy w końcowej fazie mistrzostw więcej nie znaczył dla nas Kamil Syprzak. Starszy z braci Jureckich – szczególnie w meczach fazy pucharowej – na boisku pojawiał się sporadycznie (i gdy trzeba było rzucać karne). Obrotowy o wdzięcznym pseudonimie Shrek jest natomiast jedną z najważniejszych postaci w szatni naszego zespołu. To on razem z bratem i Sławomirem Szmalem są liderami drużyny.

Reklama
Reklama

Młodszy z Jureckich – Michał – był naszym najlepszym zawodnikiem, gdy kontuzja wyeliminowała Lijewskiego. To on brał na siebie ciężar gry, to on najdłużej przebywał na boisku i konstruował akcje. Ale prawda jest taka, że nasza reprezentacja zdobyła medal bez prawdziwego środkowego rozgrywającego w składzie. Jurecki nim nie jest i raczej już nie będzie, często pchał akcje do przodu niemal wyłącznie siłą woli. Niby łatwy do rozszyfrowania, gdy jednak miał kilkanaście centymetrów wolnej przestrzeni, stawał się naszą najgroźniejszą bronią.

Michał Jurecki – pseudonim Dzidzia – to uosobienie naszej reprezentacji. Niespecjalnie technicznej, wolnej, ale twardej i z charakterem. Gdy zawodnikom brakuje sił, niesie ich wola walki – jak z Hiszpanią. Zazwyczaj to wystarczało, czasem jednak – jak z grającą szybko i pomysłowo Danią – powodowało, że mogliśmy się tylko przyglądać, jak rywal odjeżdża, zostawiając za sobą kurz i pył.

Strach na dzieci

Tematem na osobne opowiadanie jest trener Michael Biegler – przez działaczy związku hołubiony oficjalnie i nieoficjalnie, przez zawodników niespecjalnie lubiany. Chemii, jaka była między szczypiornistami a wczesnym Bogdanem Wentą, z Niemcem nie ma.

Bieglerem szalejącym przy linii bocznej, piorunującym spojrzeniami można by straszyć niegrzeczne dzieci, ale zawodnicy się go nie bali. Jak głosi stugębna plotka, reprezentanci nie tylko sami ustalali taktykę na mecze, ale też spotykali się wieczorami, by wspólnie analizować grę przeciwników.

Jednocześnie kluczowe znaczenie dla polskiego sukcesu miało fantastyczne przygotowanie fizyczne. Polacy byli mistrzami końcówek, przede wszystkim dlatego, że mieli więcej sił niż rywale. A to właśnie na przygotowaniu fizycznym Biegler zna się najlepiej, z tej dziedziny prowadził podczas katarskiego turnieju wykład firmowany przez międzynarodową federację. Biegler niemal na pewno zostanie do przyszłorocznych mistrzostw Europy, które odbędą się w Polsce. W tym turnieju wezmą jeszcze udział nasi najbardziej doświadczeni zawodnicy, ale strach pomyśleć, co dalej.

Wyobrażenie sobie tej drużyny bez Szmala, Jureckich, Mariusza Jurkiewicza czy nawet Karola Bieleckiego, który turnieju w Katarze do udanych zaliczyć nie może, jest jak nocny koszmar. Pesymiści przewidują, że polska reprezentacja może się cofnąć do lat 90., gdy sam awans na wielką imprezę był wyczynem.

Reklama
Reklama

Katar nie chce tylko patrzeć

Kuriozalnie wyglądała główna hala mistrzostw w Luisail, otoczona przez pustynię zbitego twardego piasku porośniętego gdzieniegdzie karłowatymi krzakami.

Kuriozalnie, póki człowiek nie spędził w Dausze kilku dni i na własne oczy nie zobaczył, jak Katar się rozwija. Jak wielkie pieniądze pompowane są bez przerwy, na trzy zmiany, w ten kraj mieszczący się właściwie w jednym mieście. Jeśli Katarczycy obiecują, że za dwa–trzy lata hala w Lusail otoczona będzie 260-tysięcznym miastem, można być pewnym, że swój cel osiągną.

Katarscy gospodarze przy okazji tych mistrzostw pokazali swoje mocarstwowe ambicje. Ich ideę zostania sportową stolicą świata należy traktować bardzo poważnie. Katarczycy nie chcą jednak tylko patrzeć, jak goście bawią się, korzystając z ich zapierającej dech w piersiach infrastruktury. Sami też chcą w sporcie zaistnieć.

Kupno zawodników do reprezentacji piłki ręcznej i zapewnienie sobie dyskretnej przychylności sędziów to tylko pierwszy etap – łatwiejszy i przynoszący natychmiastowy efekt.  Ale w fantastycznych warunkach rządowej akademii Aspire już dziś szkoleni są przedstawiciele kolejnych dyscyplin, z naciskiem oczywiście na piłkę nożną.

Mistrzowie wszechświata mają olimpijski awans i kolejne wielkie cele

Francuzi, ciesząc się ze złota i kwalifikacji na igrzyska w Rio, podkreślają też sportową klasę Kataru. Zawodnicy przyznają, że do końca nie byli pewni wygranej i o tytule zadecydowały dopiero trzy końcowe minuty. Luka Karabatic powiedział: „To było bardzo trudne zwycięstwo, Katar to świetny zespół, który zasłużył na miejsce w finale i zmusił nas do ogromnego wysiłku".

Nie oznacza to, że mistrzowie nie zadają pytania, czy budowa sportowej potęgi poprzez kupowanie znakomitych zawodników z całego świata jest właściwą drogą. Najlepiej ujął to trener złotej drużyny Claude Onesta, mówiąc: „Dobrze, że to my wygraliśmy". Chodzi mu oczywiście o to, że gdyby zespół złożony z graczy, którzy otrzymali nawet nie obywatelstwo, lecz tylko zapłatę od szejków i tymczasowe paszporty, został mistrzem świata, byłby to fatalny sygnał. „Nie chciałem iść na wojnę z nimi i ich trenerem Valero Riverą. Oni twierdzą, że są drużyną dobrych kumpli, i nie ma powodu, by im nie wierzyć. Nie rozmawialiśmy o tym przed finałem, dla nas najważniejsze było to, by wygrać mecz w piłkę ręczną, opanować emocje, i to się udało" – dodał Onesta w rozmowie z dziennikiem „L'Equipe".

Reklama
Reklama

Francuzi mają teraz przed sobą wielkie cele – zdobyć po raz trzeci z rzędu olimpijskie złoto i w roku 2017 szóste mistrzostwo świata, we własnych halach.

Onesta przyznał, że jeszcze nie zadecydował, czy w związku z wywalczeniem olimpijskiego awansu przyszłoroczne mistrzostwa Europy w Polsce potraktuje priorytetowo czy też uczyni je poligonem doświadczalnym.

Oprócz Francuzów olimpijski awans zapewniony już mają tylko gospodarze igrzysk – Brazylijczycy. Pozostałe miejsca przyznane zostaną według klucza kontynentalnego (mistrzowie Europy 2016, Azji 2015, Afryki 2016 i mistrzostw panamerykańskich 2015) oraz w turniejach kwalifikacyjnych. Udział w nich zagwarantowały sobie zespoły z miejsc 2–7 podczas zakończonych w niedzielę MŚ: Katar, Polska, Hiszpania, Dania, Chorwacja i Niemcy. Sześciu pozostałych uczestników turniejów kwalifikacyjnych poznamy po mistrzostwach kontynentalnych (po dwa miejsca dla Europy i Azji, po jednym dla Afryki i obu Ameryk).

—m.ż.

Piłka ręczna
Piłka ręczna: Zwycięstwo na koniec, są powody do optymizmu
Piłka ręczna
Mistrzostwa świata piłkarek ręcznych. Koniec polskich marzeń o medalu
Piłka ręczna
Mistrzostwa świata piłkarek ręcznych. Zwycięstwo wyszarpane, nadzieje przedłużone
Piłka ręczna
Mistrzostwa świata piłkarek ręcznych. Cudu nie było, Francuzki wyraźnie lepsze
Piłka ręczna
Mistrzostwa świata piłkarek ręcznych. Ładne porażki już były
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama