Po meczu z Francją można było mieć nadzieję na dobry występ biało-czerwonych. Przed rozpoczęciem turnieju porażka z reprezentacją Trójkolorowych była wliczona w koszty. Z drugiej strony niemal wszyscy kibice wierzyli w zwycięstwo nad Słowenią, bo przy regulaminie MŚ, gdzie do drugiej rundy zabiera się ze sobą wyniki wcześniejszych spotkań (oprócz tego z najsłabszym rywalem), taka zaliczka jest niezbędna, żeby myśleć o walce o ćwierćfinał.
Oczywiście, można się pocieszać historią z 2009 roku i wyczynem drużyny Bogdana Wenty, która do drugiej rundy wyszła bez punktów, a potem zdobyła brązowy medal. Po drodze był jeszcze rzut Artura Siódmiaka i nowa jednostka czasu, czyli „jedna Wenta”, równa 15 sekundom. Trudno wierzyć w powtórkę z historii, zwłaszcza po tym, jak zagrali w sobotę Polacy.
Czytaj więcej
Porażka i słaby występ w mistrzostwach świata nie oznacza końca marzeń o turnieju olimpijskim.
Mieli po swojej stronie wypełniony po brzegi katowicki Spodek i tysiące kibiców, wierzących w ich zwycięstwo. Może właśnie to przygniotło młodych zawodników trenera Patryka Rombla, bo to jeszcze nie są tacy wojownicy, jak grupa, którą prowadził Wenta. Uros Zorman, który przez wiele lat grał w Polsce (w Łomży Industrii Kielce) powiedział, że ta presja może gospodarzy przytłoczyć i niestety, miał rację.
Na gola Blaża Janca odpowiedzieli golem z karnego Arkadiusza Moryty, a dodatkowo Blaż Blagotinsek dostał dwie minuty kary. Polacy spokojnie budowali akcje, byli skupieni w obronie, przechwytywali piłkę i zmuszali Słoweńców do strat. Kilka razy zaskoczyli rywali, zamieniając w akcji skrzydłowych z rozgrywającymi. Wyszli nawet na prowadzenie 4:2 i keidy powinni byli się rozpędzić, nagle stanęli. Przez ponad pięć minut nie mogli zdobyć gola, a przeciwnicy po prostu robili swoje. Janc, Jure Dolenec i Dean Bombac rzucali ze środka, a Tilen Kodrin ze skrzydła. Na domiar złego Polacy dostawali kolejne wykluczenia, raz grali nawet w podwójnym osłabieniu, co dodatkowo wybijało ich z rytmu. W pierwszej połowie rzucili tylko 11 bramek.