Turniej za 200 mln dolarów nie broni się ani organizacyjnie, ani sportowo. Moustafa jeszcze kilka tygodni temu chciał zaprosić na trybuny kibiców, bo nawet 20 proc. widzów na Cairo Stadium Sports Hall oznaczałoby ponad 3 tys. fanów, ale weto postawili zawodnicy.
– Rachunek ekonomiczny jest ważniejszy niż nasze zdrowie? W Danii, Francji czy Niemczech, gdzie pandemię traktuje się poważnie, co tydzień gramy przy pustych trybunach – grzmiał jeden z najlepszych zawodników świata, duński rozgrywający Mikkel Hansen. Europejska Unia Piłkarzy Ręcznych (EHPU) w liście do Moustafy, pod którym podpisali się czołowi gracze, określiła organizację MŚ z kibicami jako „zbyt ryzykowną".
Obiekt w Kairze, którego modernizacja kosztowała 8,3 mln dolarów, jest więc podczas meczów pusty podobnie jak trzy inne hale, a wszystkie powstały na egipskie mistrzostwa. Jedna nosi imię Moustafy, co pokazuje, jaką pozycję prezes Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej (IHF) ma w ojczyźnie.
Pandemia sprawiła, że jeszcze przed startem turnieju z rywalizacji wycofali się schorowani Amerykanie oraz Czesi, a tylko jeden mecz rozegrała zdziesiątkowana przez koronawirusa reprezentacja Republiki Zielonego Przylądka. Kabowerdeńczycy pojechali do domu, choć debiut na mistrzostwach świata był dla zawodników z niewielkiego państewka położonego na Oceanie Atlantyckim spełnieniem marzeń.
– Zamykano nas w pokojach, jedzenie dostawaliśmy pod drzwi. Traktowano nas jak zwierzęta. Gdybyśmy byli Francuzami, Hiszpanami albo Niemcami, sytuacja na pewno wyglądałaby inaczej. IHF pozwoliła nam zastąpić chorych zawodników. Jeden dotarł już do hotelu, drugi był w drodze do Egiptu, i wtedy dowiedzieliśmy się, że nie możemy grać. Podobno przez presję ze strony naszych rywali – mówi na łamach hiszpańskiej gazety „La Nueva Cronica" piłkarz Leonardo Semedo.