Vive - klub wszystkich Polaków

Bertus Servaas - prezes zarządu Vive PGE Kielce o biznesowych aspektach piłki ręcznej i współpracy z miastem, którego prezydentem jest Bogdan Wenta rozmawia Łukasz Majchrzyk

Aktualizacja: 01.04.2019 10:27 Publikacja: 01.04.2019 08:46

Vive - klub wszystkich Polaków

Foto: Anna Benicewicz-Miazga/PGE VIVE Kielce

Ciężej było wejść na szczyt, czy ciężej się na nim od 10 lat utrzymać?

Zawsze jest trudniej się utrzymać na szczycie. Kiedy zdobywasz szczyt, to wszyscy klaszczą i pokazują, że jest dobrze, ale potem zaczynają wymagać, żeby sukces powtarzać co roku, a trzeba się mierzyć z życiem. Jeśli raz wygraliśmy Ligę Mistrzów, to nie znaczy, że co roku będziemy choćby awansować do Final Four. Ile jest takich klubów w Europie, które w ostatnich pięciu latach trzy razy grały na tym poziomie? Nie ma ich wielu. My też chcemy coraz więcej, ale bądźmy realistami. Mamy 18-19 budżet w Europie, więc myślę, że jak na nasze możliwości finansowe, to mamy całkiem niezłe wyniki. Kiedy wygraliśmy Ligę Mistrzów, mieliśmy jedną z najstarszych drużyn w stawce, więc musieliśmy zacząć przebudowę, ale to trwa, po drodze zdarzają się błędy, które trzeba naprawiać. To wszystko jest częścią sportu, a przecież nikt nie podejmuje samych dobrych decyzji. Myślę, że za dwa lata wejdziemy z powrotem na taki poziom, że realnie będzie można myśleć o zwycięstwie w Final Four, choć oczywiście teraz też broni nie składamy.

Po transferach najlepiej widać, jaką drogę przeszliście? Kiedyś wydarzeniem było, jeśli przychodził zawodnik, który rozegrał w kadrze Danii dwa mecze, a teraz wygrywacie walkę o Igora Karacicia, a w klubie czekają już Julen Aguinagalde czy Luka Cindrić i każdy to przyjmuje jako normalne?

To jest paradoksalnie problem, bo ciężko zadowolić kibiców. Mamy doskonale rozpracowany rynek zawodników oraz menedżerów, a do tego potrafimy szybko podejmować decyzje. Teraz nie dalibyśmy rady kupić Cindricia, ale udało się go ściągnąć, gdy jeszcze nie był szeroko znany. Cały czas próbujemy działać w ten sposób. Budowaliśmy naszą markę długo. Trzeba pamiętać, że ostatni rok był dla nas finansowo ciężki. Zawodnicy już się pogodzili z sytuacją, obniżkami pensji, rany się powoli zabliźniają. Jesteśmy drużyną, która chce się bić o wszystko.

Powiedział pan: dostaliśmy finansowy cios, a kilka miesięcy temu wspominał, że co miesiąc musieliście walczyć o to, by wypłacić pensje zawodnikom. Na czym te problemy polegały?

Tak było, ale nie o wszystkim mogę mówić. W skrócie: zaufałem nieodpowiednim ludziom. Biorę odpowiedzialność na siebie, bo jestem prezesem zarządu. Nauczyliśmy się jednak na błędach. Próbujemy zbudować jeszcze mocniejszy fundament finansowy i mam nadzieję, że już za kilka miesięcy będziemy się mogli pochwalić konkretnymi osiągnięciami.

Wydawało się, że Vive się zachwiać nie może: są pana firmy, PGE, mniejsi sponsorzy, wpływy z biletów.

Spójrzmy na drugą stronę medalu, bo co roku budżet rośnie, coraz więcej musimy płacić zawodnikom. Jeśli się popełni jeden, dwa błędy, to mogą się pojawić kłopoty. Dzisiaj już bym takich decyzji jak rok temu nie podjął, ale myślę, że na moim miejscu, w tamtej sytuacji 95 proc. ludzi postąpiłoby tak samo jak ja, więc nie mam do siebie wielkich pretensji. Stałem się ostrożniejszy, bo nie chcę drugi raz rozmawiać z piłkarzami o obniżkach pensji. Jeszcze raz dziękuję wszystkim zawodnikom, że to zrozumieli i nie odeszli. Wyjątkiem był Dean Bombac, który miał bardzo dobre relacje w Pick Szeged, więc tam wrócił. Wszyscy dostali wolną rękę i oprócz niego wszyscy zostali. To też nas wzmacnia, długi są uregulowane i wypełniamy swoje zobowiązania.

Jeśli budżet ma rosnąć, to gdzie szukać pieniędzy, województwo świętokrzyskie to ograniczony rynek?

Dlatego szukamy dalej. Nie mogę za dużo powiedzieć, bo chcemy wszystko ogłosić we właściwym momencie, dogodnym dla naszego partnera, żeby jak najwięcej skorzystał medialnie. Widzę, że mój zespół marketingowy idzie do przodu. Zatrudniliśmy Dominika Niehoffa, chłopaka z Niemiec, który wcześniej był w Koronie Kielce.

Chcecie otworzyć się na rynek niemiecki?

Dobrze mieć w zespole ludzi z różnych krajów, bo wtedy zespół jest bardziej elastyczny, dochodzi znajomość języków, zwyczajów. Ja jestem Holendrem, pracuje u nas wielu Polaków, teraz doszedł Niemiec, więc możemy się lepiej dostosować do sytuacji. Kiedy ludzie z różnych kultur ze sobą rozmawiają, to znajdą lepsze pomysły.

Moglibyście być atrakcyjnym partnerem dla firm z Niemiec?

Przychodzi do nas Andreas Wolff, więc na pewno zwiększamy swój potencjał na tym rynku. Rozmawialiśmy z firmami hiszpańskimi, bo mamy w składzie wielu Hiszpanów. Są u nas zawodnicy z Bałkanów, za rok przyjdzie Francuz Nicolas Tournat – próbujemy wykorzystać te atuty. Patrzymy, kto działa na polskim rynku i próbujemy z nimi rozmawiać. Zobaczymy, jakie będą wyniki, na razie wygląda to obiecująco. Mam nadzieję, że za miesiąc zorganizujemy konferencję prasową i podamy konkrety.

Mieliście macie dużą grupę lokalnych sponsorów. Podobno mieli do was pretensje, że koncentrując się na tych większych sponsorach, tych mniejszych trochę zaniedbaliście?

Może to nie do końca było tak. Dla nas każdy sponsor jest ważny. Przez brak czasu nie mogliśmy tak wiele uwagi poświęcać wszystkim firmom. Chcemy wybudować nową strefę VIP obok Hali Legionów, gdzie będziemy mieli 300-400 metrów luksusowej powierzchni. Jesteśmy blisko porozumienia z dużą, polską firmą, która nam pomoże w tej inwestycji. Mając taką przestrzeń, moglibyśmy łatwiej organizować spotkania biznesowe, spotkania naszego Klubu 100, zapraszać sponsorów zagranicznych. Część karnetów VIP przeznaczylibyśmy też dla zwykłych kibiców. Zależy nam na integracji środowiska. Prze ostatnie lata nie byłem tak mocno zaangażowany w Vive, byłem zajęty w swoich firmach, więc chociaż klub funkcjonował bardzo dobrze, to zawsze obecność prezesa wpływa lepiej.

Lokalni sponsorzy chcieliby mieć z panem osobisty kontakt?

Moim największym darem od Boga jest umiejętność integrowania ludzi. Tak działam w firmie, teraz chcę wrócić do tego mocniej w klubie. Ludzie w Vive muszą być też przedłużeniem mojej mentalności. Trzeba pamiętać o małych gestach, dzięki  temu nasi partnerzy czują się szczęśliwsi. Kiedy sponsorowi rodzi się dziecko, to czemu nie zrobić prezentu? Jeśli ktoś ma urodziny, to czemu zawodnik nie mógłby się pojawić tego dnia i wręczyć koszulki? Nikt nie lubi dostawać tylko faktury. Kiedy firma wpada choćby w drobne kłopoty, to co na pierwszym miejscu wykreśla? Koszty marketingowe. Rozumiem to, bo robię tak samo, jako pierwsze obcinam koszty marketingowe, z wyjątkiem klubu. Czasem mały gest, jeden telefon może wiele zdziałać. Mieliśmy kiedyś platformę do komunikacji ze sponsorami, niestety, nie wykorzystaliśmy do końca tego kanału. W ciągu dwóch lat odbudujemy ten potencjał.

Skoro prezydentem Kielc został Bogdan Wenta, to liczy pan na to, że współpraca z władzami miasta będzie trochę łatwiejsza?

Bogdan świetnie rozumie piłkę ręczną i Vive, w którym spędził pięć lat. Znam go i to jest facet, który pilnuje zasad i chce być w porządku we wszystkim, co robi, a ma taki budżet, jaki ma. Kiedy pieniędzy na sport będzie więcej i będzie możliwość, to nam pomoże, ale w taki sposób, żeby miasto miało z tego korzyść. My musimy pokazać, co możemy zrobić dla Kielc. Bogdan tak działa, ale ja nie mam z tym problemu. Od wielu lat mówię, że Vive to świetna promocja, mamy zasięg za granicą i powinniśmy to wspólnie wykorzystać. Na to miasto może dać dotację. Jestem bardzo szczęśliwy, że w tym roku dotacja nie jest mniejsza niż w poprzednim, bardzo za to dziękuję. Kiedy Bogdan poukłada wszystkie sprawy w urzędzie, to na pewno znajdziemy jakiś moment, kiedy usiądziemy do rozmów i zastanowimy się, jak pomóc klubowi z korzyścią dla miasta.

Był pan rozżalony, kiedy trzeba było iść na radę miasta i prosić o dodatkowe pieniądze?

Jesteśmy tutaj już 17 lat i jeśli ktoś mówi, że to jest prywatny klub Bertusa Servaasa, to mu odpowiadam, że to jest chore podejście. Trzeba patrzeć na to biznesowo: co my dajemy, co daje miasto, ile za to płaci i czy to Kielcom się opłaca? Radni powinni patrzeć na to, jaki jest zwrot pieniędzy z inwestycji marketingowych? Ja to rozumiem, ale muszą być jasne zasady. Weźmy nawet profesjonalną agencję, która bada zyski wizerunkowe. Brak jest też odpowiedniego komunikatu dla mieszkańców. Klub nie jest dla mnie, ale dla Kielc, regionu, dla Polski. Nie może być podejścia: Servaas ma pieniądze, więc niech płaci.

Kibice, politycy tego nie rozumieją?

Środowisko tego nie rozumie. Politycy mają świadomość, ale są atakowani przez środowisko. Miasto ma pieniądze na marketing i ten budżet powinien być podzielony na tych, którzy gwarantują zwrot wydatków. Nie można mówić tak: nie wybudowaliśmy trzech ulic, bo daliśmy pieniądze na Vive. Nie o to chodzi.

Przyciągacie kibiców z innych miast, którzy zostawiają tu pieniądze? Tak najłatwiej wykazać opłacalność.

Oczywiście, że tak. Ostatnio, na meczu z Veszprem przyjechało 400 kibiców z Węgier. Gdzieś musieli spać, jeść, kupili pamiątki. Przyjechali fani z Montpellier, nie mówiąc już o kibicach z Płocka, którzy zawsze podróżują z Wisłą. Na mecze przyjeżdżają też rodziny zawodników. Oni też odwiedzają restauracje, hotele. Pamiętajmy, że piłkarze płacą podatki w Kielcach, a to rocznie niemal milion złotych. Za halę też płacimy, więc te dwa miliony, które dostajemy z kasy miasta już nie wyglądają tak strasznie, prawda? Dużo dostajemy, ale dużo do Kielc wraca. Vive to klub dla wszystkich Polaków. Kiedy gramy w Lidze Mistrzów, to wspierają nas fani z różnych miast. Jesteśmy znani za granicą, więc może Kielce nawiążą stosunki partnerskie z jednym z miast, które mają silną drużynę piłki ręcznej? Bogdan takie szanse dobrze widzi i je rozumie.

Łatwiej by wam było, gdyby Kielce nie miały innych, silnych drużyn z tradycjami: Korony, siatkarskiej Buskowianki?

W kieleckim sporcie rzeczywiście dużo się dzieje. Konkurencja jest dobra, bo każdy się musi starać. Cieszę się, że istnieje business club Korony, bo dzięki temu do miasta przychodzą sponsorzy. Musimy pokazać, że jesteśmy lepsi i może wtedy przyjdą do nas? Nie patrzę w kategoriach: trudniej albo łatwiej dla nas, bo jestem do tego przyzwyczajony w biznesie. Trudniej na pewno jest dla Kielc, bo każdy klub ma potrzeby, a miasto ma pewną pulę środków, które musi podzielić. Jakby był jeden klub, to można byłoby przeznaczyć na niego 6-7 milionów i wszyscy byliby zadowoleni. W takiej sytuacji te pieniądze trzeba rozdzielić.

Magia piłki nożnej jest wielka. Korona Kielce zajęła piąte miejsce w tabeli i od razu została drużyną roku 2017 w województwie świętokrzyskim. Vive w tym roku zdobyło mistrzostwo i Puchar Polski. Pan się uśmiecha, kiedy to słyszy?

Piłka nożna jest wyjątkowa i zawsze będzie popularniejsza niż ręczna. Jednak niewiele polskich klubów osiągnęło za granicą tak wiele jak Vive. Potrzebujemy hali, infrastruktury, bo można pokazać za granicą, jak bardzo zmieniliśmy się jako kraj. Moim marzeniem jest hala na 8200 widzów, z dobrą strefą VIP, żeby można było podejmować godnie sponsorów i rywali z zagranicy. Zawsze trochę zazdroszczę drużynie Veszprem, bo mają fantastyczną halę, co daje duże możliwości biznesowe.

Ruszy coś wreszcie z halą w Kielcach? Mówiło się, że już na Euro 2016 może powstać, a tymczasem jest cisza.

Ja już przestaję liczyć na to, że cokolwiek się kiedyś zmieni, chyba że Pan Bóg mi pomoże. Bez pomocy miasta oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki nie mamy szans.

Toczą się na ten temat jakieś rozmowy?

Były rozmowy. Bogdan z kolei, chciałby rozbudować obecny obiekt. Mam nadzieję, że powstanie jednak nowa hala. Jestem w klubie już od 17 lat, wyrobiliśmy sobie markę, ale musimy inwestować, iść do przodu. Może warto pieniądze ministerialne lokować w budowę infrastruktury w takim mieście, gdzie dobry klub już jest, a nie trzeba budować go od podstaw, bo to zawsze może się skończyć porażką. Spójrzmy na siatkarską Stocznię Szczecin, która musiała wycofać się z PlusLigi. Na razie koncentrujemy się na pozyskaniu inwestorów, choć jeśli pojawią się jakieś konkrety, to z radością przyjadę do Warszawy na rozmowę.

Najlepiej, gdyby budowę wzięło na siebie miasto?

Kielce część kosztów mogą pokryć, ale większość pieniędzy musi dać ministerstwo, takie są fakty. Zawsze jest szansa, że Kielce przekażą nam działkę, co bardzo wiele ułatwi, ale pieniądze na budowę to inna sprawa. Jestem za tym, żeby wybudować halę na terenie Targów. Wtedy można ją wykorzystywać do wielu rzeczy: częściowo jako halę wystawienniczą, a częściowo na potrzeby klubu. Można by tam robić koncerty. Mam wszystkie projekty i nawet kosztorysy. W Kielcach mało się dzieje pod tym względem. Możemy się dogadać z siatkarzami. Grają teraz w pierwszej lidze, ale może kiedyś wrócą do PlusLigi? Razem jesteśmy mocni. My chcielibyśmy w nowej hali: trenować, rozgrywać mecze oraz mieć strefę VIP, bo tutaj nie ma strefy z prawdziwego zdarzenia. Nie da się w takiej sytuacji odpowiednio ugościć sponsorów.

Zdominowaliście ligę. To wam też szkodzi?

Oczywiście, bo mistrzostwa i Pucharu Polski już nikt nie uważa za sukces, ale normalność, a to nie jest nam dane z urzędu. Cieszę się, że ostatnio Płock nam postawił twarde warunki, bo dzięki temu ludzie zobaczyli, że to nie jest taka prosta sprawa. W finale mistrzostw Polski gra się tylko dwa mecze. Jedna porażka powoduje, że jesteś pod ścianą. Finał Pucharu Polski to z kolei tylko jedno spotkanie, łatwo o niespodziankę. Mogą się zdarzyć kontuzje.

Byłby pan za zmniejszeniem PGNiG Superligi?

Zdecydowanie tak. Przeciwnicy powiedzą, że młodzież nie będzie miała grać. Wolę jednak, żebyśmy wzorem piłki nożnej zorganizowali centralną ligę juniorów i ewentualnie wprowadzili przepis o obowiązkowych występach jednego, dwóch juniorów w meczach ligowych. Poziom ekstraklasy musi być wyższy. Zdarza się wiele meczów, gdzie wynik jest z góry znany i jak wtedy ściągnąć kibiców na trybuny?

Młodych Polaków rzadko ostatnio sprowadzacie do klubu.

To też jest problem. Obserwujemy każdego młodego, polskiego zawodnika, ale on musi się nadawać na poziom Ligi Mistrzów. Arkadiusz Moryto i Paweł Paczkowski ten poziom prezentują, ale więcej zawodników ciężko wskazać. 

Ciężej było wejść na szczyt, czy ciężej się na nim od 10 lat utrzymać?

Zawsze jest trudniej się utrzymać na szczycie. Kiedy zdobywasz szczyt, to wszyscy klaszczą i pokazują, że jest dobrze, ale potem zaczynają wymagać, żeby sukces powtarzać co roku, a trzeba się mierzyć z życiem. Jeśli raz wygraliśmy Ligę Mistrzów, to nie znaczy, że co roku będziemy choćby awansować do Final Four. Ile jest takich klubów w Europie, które w ostatnich pięciu latach trzy razy grały na tym poziomie? Nie ma ich wielu. My też chcemy coraz więcej, ale bądźmy realistami. Mamy 18-19 budżet w Europie, więc myślę, że jak na nasze możliwości finansowe, to mamy całkiem niezłe wyniki. Kiedy wygraliśmy Ligę Mistrzów, mieliśmy jedną z najstarszych drużyn w stawce, więc musieliśmy zacząć przebudowę, ale to trwa, po drodze zdarzają się błędy, które trzeba naprawiać. To wszystko jest częścią sportu, a przecież nikt nie podejmuje samych dobrych decyzji. Myślę, że za dwa lata wejdziemy z powrotem na taki poziom, że realnie będzie można myśleć o zwycięstwie w Final Four, choć oczywiście teraz też broni nie składamy.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka ręczna
Kontrowersje i rzuty karne. Final4 nie dla Industrii Kielce
Piłka ręczna
Turniej Final4 troszkę bliżej. Industria Kielce pokonała Magdeburg sc
Piłka ręczna
Dlaczego Sławomir Szmal rusza po władzę w polskiej piłce ręcznej
Piłka ręczna
Industria Kielce przed Final Four Ligi Mistrzów. Teraz czas na marzenia
Piłka ręczna
Nowa impreza na mapie piłki ręcznej. ZPRP zorganizuje Superpuchar Polski