W październiku przyjęto w Szanghaju projekt zmian, które w najbliższych latach mogą zrewolucjonizować futbolowy rynek. Najważniejsza z nich dotyczy zarobków menedżerów.
Chodzi o maksymalną kwotę, jaka mogłaby trafić na konta pośredników. Byłoby to 10 proc. w przypadku klubu sprzedającego, 3 proc. od klubu kupującego i tyle samo od piłkarza. Pobrać, by ją można tylko od jednej ze stron. Reforma ma w założeniu ograniczyć nadużycia i uszczelnić system. FIFA się spieszy i chce, by weszła w życie już od przyszłego sezonu.
Spotkanie w Londynie
Obecną sytuację, w której agenci otrzymują często prowizję z kilku źródeł, międzynarodowa federacja nazywa „prawem dżungli”. Mino Raiola tylko na transferze Paula Pogby z Juventusu do Manchesteru United zainkasował w 2016 roku 41 mln funtów. Portal "Football Leaks" ujawnił, że ponad połowę z tej sumy wziął od razu, kolejne 16 mln w ramach różnego rodzaju bonusów, a 2,2 mln bezpośrednio od swojego klienta. Po zmianie przepisów dostałby aż cztery razy mniej.
Trudno się dziwić, że był jednym z tych, którzy stanęli na czele buntu. W środę w północnym Londynie spotkało się 200 najpotężniejszych menedżerów, oburzonych propozycją FIFA.
- Nie sądzę, by kiedykolwiek wcześniej doszło do podobnego wydarzenia. Wszyscy zgodnie orzekli, że trzeba działać - opowiada Jonathan Barnett, numer jeden na liście najlepiej opłacanych agentów sportowych. - Domagamy się sprawiedliwości. Prawda jest taka, że działacze nie wiedzą dokładnie, na czym polega nasza praca. Nikt z FIFA nie odwiedził mojego biura, ani ze mną nie rozmawiał. Zawodnicy stoją po naszej stronie. Nigdy nie narzekali na nasze prowizje. Wystosujemy list z propozycją konsultacji. Możemy usiąść i znaleźć wspólnie rozwiązanie, które będzie satysfakcjonować obie strony. Ale jeśli nie osiągniemy porozumienia, pójdziemy do każdego sądu, by walczyć o swoje prawa - zapowiada założyciel agencji Stellar Group.