Dietmar Hopp w kwietniu skończy 80 lat, a jego nazwisko stało się synonimem sukcesu niemieckiej gospodarki. Firmę SAP, która dziś jest sponsorem Hoffenheim, założył do spółki z czterema kolegami w 1972 roku, gdy wielu z tych, którzy obrażają go na meczach, nie było jeszcze na świecie.
Prężnie rozwijające się przedsiębiorstwo zostało trzecią co do wielkości grupą z branży IT, po Microsoft i Oracle, najlepiej wycenianą marką w Niemczech, a Hoppowi zapewniło dostatnie życie i miliardy na koncie, które mógł zainwestować w futbol.
Wybór miejsca był nieprzypadkowy. Multimiliarder, zanim zdecydował się na karierę informatyczną, próbował swoich sił jako napastnik w amatorskiej drużynie Hoffenheim. Wyprowadzać klub z futbolowego zaścianka zaczął jeszcze w latach 90. Kiedy w 2005 roku ogłosił, że chce z nim awansować do Bundesligi, wielu pukało się w czoło. On jednak wierzył w powodzenie misji.
Zatrudnił trenera Ralfa Rangnicka, który z Schalke grał w europejskich pucharach, i już rok później wspólnie świętowali historyczny awans do 2. Bundesligi, a po kolejnych 12 miesiącach Hoffenheim zadebiutowało w Bundeslidze. Z przytupem – kończąc rundę jesienną na pozycji lidera i wnosząc powiew świeżości. Bo choć kibice zespołu nie przyjeżdżali na mecze traktorami jak fani holenderskiego De Graafschap Doetinchem, budzili ciekawość.
Siódme miejsce w pierwszym sezonie rozbudziło apetyty, ale jak to często bywa, po początkowej euforii beniaminek zderzył się z rzeczywistością i zamiast piąć się w górę tabeli, stał się średniakiem, który musiał radzić sobie z innymi problemami – jak utrzymać się w elicie.