Kompleks ubogich krewnych - Stefan Szczepłek przed meczem z Niemcami

W dotychczasowych konfrontacjach Polska wygrała z Niemcami tylko raz. W październiku pokonaliśmy mistrzów świata 2:0. Wcześniej historia tych spotkań to dzieje upokorzeń, pecha, ale i świadomość, że niemiecki przemysł futbolowy był i jest daleko przed nami.

Publikacja: 03.09.2015 01:01

Foto: Fotorzepa

Tekst pochodzi z magazynu "Plus Minus". Ukazał się przed meczem Polska - Niemcy na Stadionie Narodowym

Najbliżej zwycięstwa byliśmy w roku 2011, na nowym stadionie w Gdańsku. Dziesięć minut po przerwie prowadziliśmy po strzale Roberta Lewandowskiego. Wyrównał z karnego Toni Kroos. Kiedy w 81. minucie sędzia pokazał Arkadiuszowi Głowackiemu drugą żółtą kartkę, myśleliśmy tylko, jak utrzymać wynik remisowy.

W pierwszej minucie doliczonego czasu bramkarz Tim Wiese sfaulował Pawła Brożka, a Jakub Błaszczykowski wykorzystał rzut karny. Na dwie–trzy minuty przed końcem prowadziliśmy z Niemcami 2:1. Franciszek Smuda zyskał 30 sekund, robiąc zmianę zawodników. Na Niemcach to nie wywarło wrażenia. Zaatakowali jeszcze raz, kiedy kibice na trybunach i zawodnicy na ławkach oglądali już mecz na stojąco.

Z trzech minut zostało kilka sekund. Thomas Mueller na prawym skrzydle zrobił jakiś mało wyszukany zwód, Jakub Wawrzyniak się pośliznął, Niemiec podał piłkę na środek, a Cacau kopnął ją z trzech metrów. 2:2. Niby mało ważny, towarzyski mecz, ale z Niemcami nie ma meczów nieważnych i liczy się każda bramka. Stąd ten żal. Tym razem marzenia odebrał nam Brazylijczyk w niemieckiej koszulce.

Płacz w Dortmundzie

Powiedzenie Gary'ego Linekera: „piłka nożna to taka gra, w której po boisku biega 22 zawodników, a na końcu i tak wygrywają Niemcy", w przypadku ich meczów z Polską też znalazło potwierdzenie. Nie tylko w Gdańsku.

Pech prześladuje nas od pierwszego meczu rozegranego w roku 1933 w Berlinie. Na zmrożonym boisku przez 90 minut żadna ze stron nie potrafiła wbić gola. Kiedy do końca pozostawało 40 sekund, obrońca Henryk Martyna zbyt gwałtownie ruszył do biegnącego z piłką Josefa Rasselnberga, stracił równowagę i upadł. Niemiec strzelił z sześciu metrów, dając swojej reprezentacji zwycięstwo. „Montag Post" napisał: „Polska ma wspaniałych piłkarzy. Niemcy zwyciężyli szczęściem". Też mi pocieszenie.

W podobnych okolicznościach Polacy przegrali w Dortmundzie, podczas mistrzostw świata w roku 2006. Wtedy też niemal do końca utrzymywał się bezbramkowy remis, co już można było uznać za niespodziankę. Walka była tak twarda i wyczerpująca, że na siedem minut przed końcem Michał Żewłakow poprosił o zmianę. Pilnował najpierw Bernda Schneidera, potem Davida Odonkora i opadł z sił. Jego miejsce zajął Dariusz Dudka. Wtedy graliśmy już w osłabieniu, bo w 75. minucie czerwoną kartką ukarany został Radosław Sobolewski. Żółtą za grę na czas otrzymał Artur Boruc. Trener Paweł Janas też grał na czas i w 91. minucie przeprowadził jeszcze jedną zmianę.

Na nic to wszystko się zdało. W ostatniej akcji meczu Odonkor minął Dudkę, podał do środka, a Oliver Neuville z bliska wpakował piłkę do bramki. Można się po czymś takim załamać.

Boruc położył się w bramce i płakał. Podszedł do niego Lukas Podolski, żeby go pocieszyć. Potem Polacy wolno poszli do szatni, a Niemcy robili rundę honorową wokół boiska.

Został tylko Michał Żewłakow. Patrzył na nich i przeżywał. Dzień wcześniej mówił, że wszyscy zagrają tak, jakby to była walka o życie. I tak zagrali. Nikt się nie oszczędzał. Gdyby Żewłakow wytrzymał tylko kilka minut, może byłoby inaczej. Tego już się nie zmieni, ale on już do końca życia będzie o tym myślał.

Bój w wodzie

A co mają mówić polscy piłkarze, którzy w roku 1974 walczyli z Niemcami w półfinale mistrzostw świata? Oni grali u siebie, a my byliśmy rewelacją turnieju. Siła naszego ataku była niezwykła. Prawoskrzydłowy Grzegorz Lato został królem strzelców mundialu. Roberta Gadochę uznano za najlepszego lewoskrzydłowego świata. Andrzej Szarmach na środku ataku „wkładał głowę tam, gdzie Włodek Lubański bałby się włożyć nogę", co zresztą ten ostatni, w uznaniu klasy młodszego kolegi podkreślał. Z tyłu Kazimierz Deyna, porównywalny z Franzem Beckenbauerem i Johanem Cruyffem.

Tyle że akurat w tym meczu Szarmach nie mógł grać, bo w poprzednim doznał kontuzji uda. Wprawdzie znalazł się jakiś niemiecki fizjoterapeuta, który zobowiązał się do postawienia Polaka na nogi, ale kierownictwu naszej kadry wydało się to podejrzane i nie skorzystali z tej propozycji. Kto wie, jak wyglądałby Beckenbauer, gdyby musiał zmierzyć się z dynamicznym Szarmachem.

Jeszcze większy pech spotkał Polaków z całkiem niespodziewanej strony. Przed meczem nad Frankfurtem przeszła ulewa, która zamieniła boisko w jezioro. Najprościej byłoby przełożyć mecz i tego chciał Kazimierz Górski. Spowodowałoby to jednak problemy organizacyjne. Bilety były sprzedane, kamery telewizyjne ustawione, czas antenowy zarezerwowany, a organizatorzy, nie przewidując takiej sytuacji, nie wyznaczyli terminów rezerwowych.

Najpierw przez blisko godzinę usuwano więc wodę z boiska, a potem piłkarze wyszli na to bagno, na którym piłka zatrzymywała się w błocie lub kałużach. Nawet w takich warunkach Gadocha wkręcał w ziemię prawego obrońcę Bertiego Vogtsa, ale o szybkim ataku – znaku firmowym polskiej szkoły futbolu – można było zapomnieć. A Polacy musieli atakować, ponieważ do awansu do finału potrzebowali zwycięstwa. Niemcom wystarczał remis.

Gwoli sprawiedliwości oni też mieli takie same warunki gry, ale łatwiej się w nich bronić, niż atakować. Sepp Maier w niemieckiej bramce dokonywał cudów albo piłka przelatywała obok słupków i poprzeczki. Niemcy mieli karnego, którego obronił Jan Tomaszewski, i jeszcze jedną klarowną sytuację wykorzystaną przez niezawodnego Gerda Muellera.

Przegraliśmy. Nigdy potem nie byliśmy już tak blisko finału mundialu. A mecz przeszedł do legendy jako „bój na wodzie", czyli „wasserschlacht".

Jedenaście limuzyn

Okazja do rewanżu nadarzyła się cztery lata później. Polska zmierzyła się z Niemcami na otwarcie mundialu w Buenos Aires. Grał mistrz z trzecią drużyną świata. Jacek Gmoch chciał wiedzieć o Niemcach wszystko, więc kiedy kilka tygodni przed mundialem grali oni w Hamburgu mecz towarzyski z Brazylią, wysłał tam 11 obserwatorów. Każdy miał za zadanie analizowanie gry jednego wybranego zawodnika.

Niemiecka federacja, poinformowana o planach Gmocha, przyjęła wizytę 11 gości z pewnym zdziwieniem, bo zwykle federacje wysyłają jednego obserwatora. Ale nie zadawała pytań, tylko wysłała na lotnisko 11 mercedesów. Każdy gość z Polski miał jednego z kierowcą.

Mecz był nudny jak cały bar z flakami w oleju i zakończył się wynikiem 0:0. Normalnie to nie byłby zły wynik jak na otwarcie mistrzostw. Ale widzieliśmy, że Polaków stać na więcej, a Niemcom daleko do drużyny sprzed czterech lat.

Ponieważ jednak Edward Gierek wysłał do piłkarzy depeszę gratulacyjną (to bodaj jedyny taki przypadek: depesza nie po zwycięstwie, ale po remisie, ale władza uznała, że nawet 0:0 z Niemcami to sukces), co stanowiło dla dziennikarzy sygnał, że powinni szukać dobrych stron, pisaliśmy, że była to „partia szachów".

Wkrótce się okazało, że Niemcy grają słabo nie tylko z nami. Trener Helmut Schoen został zwolniony. Jacek Gmoch zresztą też, chociaż w ogólnej klasyfikacji mundialu zajęliśmy miejsce przed Niemcami.

Depesza Gierka to niejedyny przykład związków polityki z polsko-niemieckimi meczami. Istniały one zawsze, począwszy od pierwszego spotkania, w roku 1933, po dzisiejsze. Tyle że przybierały różne formy, w zależności od temperatury dyplomatycznych stosunków polsko-niemieckich.

Wspomniany mecz w Dortmundzie oglądali w loży honorowej siedzący obok siebie kanclerz Angela Merkel oraz prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką. Wszyscy po meczu, przy brawach widowni, przeszli przez całe boisko, aby w szatni zawodników podziękować im za sportową postawę.

Kiedy Polacy pierwszy raz jechali do Berlina (pociągiem z Warszawy), gospodarze pokazali im miasto, stadion budowany na igrzyska olimpijskie w roku 1936 i pałace w Poczdamie. Wieczór polska delegacja spędziła w kabarecie Wintergarten.

Następnego dnia mecz poprzedził oczywiście Mazurek Dąbrowskiego, podczas którego stadion wstał, a ludzie wyciągnęli prawe ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Minister propagandy Joseph Goebbels zajmował miejsce obok ambasadora Polski Józefa Lipskiego.

Wysłannik „Przeglądu Sportowego" do Berlina, były piłkarz Polonii Jerzy Grabowski pisał, że mecz toczył się w przyjaznej atmosferze, kibice nagradzali brawami piłkarzy obydwu drużyn, a o jakichkolwiek antypolskich reakcjach nie było mowy. A przecież był to 11. miesiąc panowania kanclerza Adolfa Hitlera.

Nic dziwnego, że kiedy Niemcy przyjechali z rewizytą do Warszawy, goszczono ich podobnie. Odbywały się rauty, bankiet wydał ambasador Rzeszy Hans Adolf von Moltke. Polscy dziennikarze podjęli niemieckich kolegów śniadaniem w hotelu Europejskim.

To wtedy (w roku 1936) meczem w Warszawie debiutował w roli trenera Niemiec Sepp Herberger. Trenerem polskiej kadry był jego kolega z boiska Kurt Otto. Nic dziwnego, że wszystko – na boisku i poza nim – odbywało się w atmosferze fair play. W latach 30. polsko-niemieckie stosunki sportowe były lepsze od politycznych.

Pełne stadiony

Mecze między reprezentacjami obydwu krajów gromadziły zawsze rekordową widownię. Na sobotni biletów nie ma od kilku miesięcy. Dodatkową wartością jest fakt, że tym razem Niemcy przyjeżdżają do Warszawy jako mistrz świata.

W roku 1934 na stadion Legii, który mógł pomieścić ?30 tys. kibiców, weszło blisko 40 tysięcy, w tym kilka tysięcy na gapę. Nie można też wykluczyć, że wypuszczono na rynek fałszywe bilety. Dwa lata później, na meczu z Niemcami było około 45 tys., czyli najwięcej na imprezie sportowej w przedwojennej Polsce. Ludzie stali wokół boiska, przy liniach autowych.

W roku 1935 tyle samo ludzi przybyło na mecz do Breslau. Polskie specjalne pociągi dla kibiców jechały z Warszawy, Poznania, Krakowa i Lwowa.

Niezależnie od zmieniających się ustrojów i władz w Polsce i w Niemczech meczom reprezentacji nigdy nie towarzyszyły jakieś nadzwyczajne okoliczności. Tylko raz pobili się na trybunach kibice. Tyle że byli to neofaszyści z dawnej NRD, którzy na miejsce swojej manifestacji wybrali sobie stadion Górnika w Zabrzu i rozgrywany na nim mecz Polska – Niemcy w roku 1996. Skoro podczas grania Mazurka Dąbrowskiego zerwali z ogrodzenia i spalili dwie polskie flagi, musieli się liczyć z reakcją naszych kibiców. I polskiej policji też.

W sumie – więcej nas łączy niż dzieli. Setki Polaków współtworzących niemieckie kluby i grających w nich od lat 20. ubiegłego wieku, urodzeni w Polsce Miroslav Klose i Lukas Podolski (a wcześniej Ryszard Hermann), którzy zdobyli dla Niemiec mistrzostwo świata, Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, dobrze reprezentujący Polskę w Niemczech.

Mistrzowie świata są u nas mile widzianymi gośćmi. A że nie dają nam wygrać? Kiedyś to się skończy.

Przypuszczalne składy

POLSKA

Wojciech Szczęsny - Łukasz Piszczek, Kamil Glik, Łukasz Szukała, Artur Jędrzejczyk - Kamil Grosicki, Tomasz Jodłowiec, Grzegorz Krychowiak, Maciej Rybus - Arkadiusz Milik, Robert Lewandowski

NIEMCY

Manuel Neuer - Sebastian Rudy, Mats Hummels, Jerome Boateng, Erik Durm - Lukas Podolski, Toni Kroos, Christoph Kramer, Thomas Mueller, Andre Schuerrle - Mario Goetze

Transmisja w Polsacie 20.00 (początek meczu o 20.45) i w Polsat Sport od 18.00.

Tekst pochodzi z magazynu "Plus Minus". Ukazał się przed meczem Polska - Niemcy na Stadionie Narodowym

Najbliżej zwycięstwa byliśmy w roku 2011, na nowym stadionie w Gdańsku. Dziesięć minut po przerwie prowadziliśmy po strzale Roberta Lewandowskiego. Wyrównał z karnego Toni Kroos. Kiedy w 81. minucie sędzia pokazał Arkadiuszowi Głowackiemu drugą żółtą kartkę, myśleliśmy tylko, jak utrzymać wynik remisowy.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Piłka nożna
Barcelona nadrobiła zaległości i wygrała. Robert Lewandowski wstał z ławki i ustalił wynik
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Puszcza wyrosła w dziesięć lat
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Thomas Tuchel: Pasja i braterstwo
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Piłka nożna
Reprezentacja Polski. Najbrzydsza drużyna w Europie
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście