Po wysokim (3:0) i efektownym (wynik ustalił Pululu golem przewrotką) zwycięstwie w Białymstoku, rewanż Jagiellonii z Cercle Brugge mógł się wydawać formalnością. Tym bardziej, że rywale z Belgii mają swoje spore problemy w rodzimej lidze. Po weekendowej porażce w derbach z Club Brugge, Cercle znalazło się w strefie spadkowej. W tych okolicznościach spotkanie z mistrzem Polski – mimo osiągniętego szczebla Ligi Konferencji – nie miało statusu święta w Brugii.
Cercle – Jagiellonia. Wielkie kłopoty mistrzów Polski
Piłkarze Cercle postanowili jednak z Jagiellonią jeszcze się o awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji poszarpać. I biorąc pod uwagę to, jak wyglądała pierwsza połowa meczu w Brugii, ten awans mistrzom Polski realnie mogli wyrwać. Tak jak przestrzegał przed meczem trener Adrian Siemieniec, trudno posądzać białostoczan, by do meczu w Belgii podchodzili czy to z przesadną pychą, czy z przesadną pokorą. A jednak zawodnicy Jagiellonii od pierwszego gwizdka byli jak sparaliżowani. Prawdopodobnie – sparaliżowani presją.
Przełożyło się na to stratę gola już w 8. minucie. Po rzucie rożnym dla Cercle, mistrzowie Polski dwa razy nie umieli zażegnać niebezpieczeństwa, a w tym drugim przypadku za krótkie wybicie piłki przez João Moutinho można wręcz traktować jak asystę dla rywala. Hannes van der Bruggen precyzyjnie uderzył piłkę sprzed pola karnego i pokonał Sławomira Abramowicza.
Stracony gol nie tylko nie obudził Jagiellonii, ale wręcz napędził kolejne ataki Belgów. Dwa razy było blisko drugiego gola dla Cercle Brugge po nie w pełni kontrolowanych wybiciach piłki przez środkowych obrońców mistrzów Polski. Mateusz Skrzypczak trafił w słupek swojej bramki, a Enzo Ebosse był tego blisko. Przewagę Belgów w pierwszej połowie dobrze oddają statystyki: