Legia w tym sezonie zawodzi w Ekstraklasie, ale dobre wrażenie robiła w Lidze Konferencji Europy. W fazie ligowej, po emocjonującej ostatniej kolejce, zajęła 7. miejsce, co dało jej bezpośredni awans do 1/8 finału. Norweskie Molde FK – dopiero 23. w fazie ligowej – o tę rundę Ligi Konferencji musiało walczyć w barażu. Prześlizgnęło się szczęśliwie, dzięki jednemu niestrzelonemu rzutowi karnemu przez rywali z irlandzkiego Shamrock Rovers. Na dodatek, przeciwnicy Legii tej jesieni przegrali aż 0:3 z Jagiellonią Białystok w Lidze Konferencji, a w swojej lidze norweskiej (rozgrywaną systemem wiosna-jesień, a więc sezon kończy się pod koniec roku kalendarzowego) zajęli dopiero 5. miejsce. To wszystko sprawiało, że Legia nie powinna podchodzić do Molde ze strachem.
Katastrofalna pierwsza połowa Legii w Molde. Znów
Jednocześnie, to właśnie Molde rok temu bezlitośnie wyeliminowało Legię w pierwszej tzw. wiosennej rundzie Ligi Konferencji (wtedy była to 1/16 finału). W Norwegii Legia przegrała 2:3, wszystkie trzy gole straciła między 12. a 24. minutą, by w drugiej połowie zmniejszyć rozmiary porażki. W rewanżu w Warszawie Molde już żadnego gola nie straciło, znów strzelając trzy.
Kibice Legii i polskich klubów w europejskich pucharach (nasze zespoły wciąż walczą o ranking UEFA i dwa miejsca dla Ekstraklasy w eliminacjach Ligi Mistrzów) podczas meczu w Molde musieli doznać déjà vu. Legia w Norwegii znów przegrywała bowiem do przerwy aż 0:3, przy czym dwa pierwsze gole padły w 11. i 17. minucie. Obie te straty obarczają obronę Legii i bramkarza Vladana Kovacevicia, przy czym zwłaszcza drugi gol – po błędzie Jana Ziółkowskiego – to kompromitacja na tym szczeblu rozgrywek europejskich.
Trzeci gol, tuż przed przerwą, to była szybka – jak z PlayStation - akcja Norwegów, a kolejnego gola przeciw Legii dołożył do swej kolekcji Fredrik Gulbrandsen.