Jak spędził pan ostatnie święta?
Marek PAPSZUN: Mieszkamy wspólnie z moją mamą więc wraz z nią, żoną i córką. Nawet nie odwiedziliśmy siostry, choć mieszkamy na tej samej posesji. Chcieliśmy uniknąć jakiegokolwiek ryzyka, zachowaliśmy wszystkie standardy bezpieczeństwa. Przede wszystkim chcieliśmy zadbać o mamę.
Rodzina chyba musiała być zadowolona, bo Wielką Sobotę miał pan spędzić w pracy, prawda?
Marek PAPSZUN: Oczywiście. Trzeba szukać w tym wszystkim jakichś pozytywów i to właśnie jeden z nich. Oprócz tego mogłem nadrobić zaległości. Poświęciłem trochę czasu na swój samorozwój. Mówiąc krótko – w tym okresie nie nudziłem się.
Zobacz jeszcze: Pomocna dłoń z Limanowskiego
Przerwa w rozgrywkach panu pomaga? Może pan dzięki temu odpocząć od ligowego zgiełku i ciągłej walki o punkty.
Marek PAPSZUN: Nie nazwałbym tego w ten sposób. Wychodzę z założenia, że mamy taką, a nie inną sytuację i musimy się w niej odnaleźć. Musimy zrobić wszystko, by ten czas nie okazał się on zmarnowany.
Jak wygląda taka praca zdalna w przypadku prowadzenia zespołu?
Marek PAPSZUN: Sam proces treningowy jest przygotowywany tak, jakbyśmy pracowali normalnie. Oczywiście odchodzi od tego analiza przeciwnika. Jednak ja, jak i sztab szkoleniowy rozwijamy się i doskonalimy cały czas. Oglądamy mecze między innymi zagranicznych lig, pracujemy nad własnym samorozwojem. Zawodnicy również pracują pod kątem taktycznym, analizy gry naszego zespołu i swoich boiskowych zachowań. Natomiast jeżeli chodzi o trening typowo piłkarski, to nasze możliwości z wiadomych względów są mocno ograniczone ponieważ trenujemy indywidualnie. Ale ten proces trwa, musimy go zaplanować i trzeba go kontrolować. Na to też potrzeba czasu. Na pewno jednostek treningowych jest mniej niż zwykle, są w innej formie, ale nadal jest ich sporo. W tej obecnej sytuacji nie ma tylu szans na rozmowy i spotkania z zawodnikami. Jedyne co nas łączy to telefon i komputer i staramy się to wykorzystywać.
Jak zawodnicy znoszą izolację, szczególnie ci zza granicy?
Marek PAPSZUN: Nie jest im łatwo, szczególnie tym, którzy nie mają tutaj rodzin. Ci chłopcy, którzy je mają przy sobie, nie mają większych problemów. Znaleźliśmy się w takim momencie, nazwę to katastrofy cywilizacyjnej, że po prostu musimy to przeżyć i musimy to zwalczyć. Ale faktycznie jest problem z chłopakami, którzy są sami. Już piąty tydzień w osamotnieniu, dodatkowo obowiązują ograniczenia wyjścia… Jest to trudny temat, natomiast w klubie ma kto o nich zadbać. Pracuje u nas trener przygotowania mentalnego, który jest z nimi w stałym kontakcie. My też jesteśmy do ich dyspozycji i niemalże prawie cały czas z nimi na łączach. Mają też zadania domowe, staramy się im jakoś zagospodarować czas, dać im wskazówki oraz wytyczne. Próbujemy pomóc im jakoś przetrwać ten trudny okres. Są to zawodowcy, rozumieją jaka jest sytuacja.