Kibice na PGE Narodowym marzli, bo na boisku zabrakło ognia. Polacy grali poprawnie, ale bez błysku. Piłka bywała częściej w powietrzu niż na ziemi. Dla takich spotkań - opartych na dośrodkowaniach, pojedynkach główkowych oraz poświęceniu przy walce o przechwyt - stworzono slogan o "meczach walki". Zawodnicy obu drużyn kołderką zaangażowania próbowali zakryć piłkarskie braki.
Oddać Polakom należy, że tym razem uprawiania swojego zawodu bali się mniej niż zazwyczaj. Podopiecznym Michała Probierza zdarzało się dłużej utrzymać przy piłce, choć zazwyczaj było to efektem serii podań między obrońcami. Akcje próbowali inicjować Jakub Kiwior oraz Jan Bednarek, ale nadmiar defensywnych piłkarzy w środku pola - ryglowali go Bartosz Slisz, Jakub Piotrowski i Damian Szymański - ograniczył potencjał ataku.
Czytaj więcej
Dzisiejsze spotkanie Polska – Czechy (20.45) to pierwsza weryfikacja pracy selekcjonera. Michał Probierz już się broni, choć jeszcze nikt go nie atakuje.
Polska - Czechy. Dlaczego nie zagrał Piotr Zieliński
Nasza reprezentacja była osłabiona. Choroba zatrzymała w hotelu Piotra Zielińskiego, czyli jednego z niewielu polskich piłkarzy zdolnych do wyjścia poza schemat. Bywało, że akcje inicjował cofający się Robert Lewandowski. Temperaturę pod polem karnym rywala próbowali podnosić Nikola Zalewski oraz Przemysław Frankowski, ale robili to rzadko. Polakom brakowało błysku, odrobiny magii, momentu szaleństwa.
Bywało, że graliśmy w rugby - jakby dozwolone były jedynie podania do tyłu. Pierwsza połowa wyglądała na mecz dwóch przeciętnych drużyn, które zadowala remis. O tym, jak niewiele potrzeba, aby zaskoczyć Czechów, przekonaliśmy się w 38. minucie. Wystarczył rajd Zalewskiego i dobre podanie w pole karne. Piotrowski skierował do bramki piłkę, którą we własnego bramkarza trafił Tomas Holes. Prowadziliśmy 1:0.