Była 71. minuta, kiedy mogliśmy uwierzyć, że los oddaje polskiej piłce to, co zabrał rok temu Lechowi Poznań, kiedy Kolejorz przegrał w Baku 1:5, bo jak amator grał między słupkami Artur Rudko. Teraz błąd wystąpił w systemie Szachrudina Magomiedalijewa. Stratos Svaras dośrodkował z lewego skrzydła, a Fabian Piasecki głową uderzył w środek bramki, ale piłka prześlizgnęła się golkiperowi między rękami. Raków prowadził 2:0, radość była uzasadniona.
Gospodarze poszli za ciosem, pierwszego gola strzelili kwadrans wcześniej. Jean Carlos Silva błyskotliwym podaniem przekazał piłkę Marcinowi Cebuli, który wbił ją w pole karne, ale nie miał nawet asysty drugiego stopnia. Piłka odbiła się od dwóch zawodników - także Łukasza Zwolińskiego - i wpadła pod dłoń Magomiedalijewa, skąd do bramki wepchnął ją Elvin Cafargulijew. Ten samobójczy gol był dla Rakowa nagrodą za odwagę.
Wcześniej, w pierwszej połowie, strzałów było niewiele, ale kibice oglądali intensywny mecz. Stadion w Częstochowie odwiedził zespół ze znacznie wyższej półki, niż Flora Tallin. Piłkarze Karabachu wysoko atakowali gospodarzy pressingiem, agresywnie doskakiwali do rywali, grali odważnie i szybko wymieniali piłkę. Mogli nawet przed przerwą prowadzić, że Leandro Andrade trafił w zewnętrzną część słupka.
Raków - Karabach. Mistrzowie Polski zamroczeni szczęściem
Podopieczni Dawida Szwargi miewali problemy z opuszczeniem własnej połowy boiska, bo nerwowo grali środkowi pomocnicy, a fizyczne pojedynki wygrywał z nimi notorycznie faulujący Julio Romao. Najciekawiej było, kiedy dryblingów na lewym skrzydle próbowali Jean Carlos i Marcin Cebula. Raków był także groźny przy stałych fragmentach gry, ale bramkarza rywali przed przerwą gospodarze do wysiłku nie zmusili.