W gronie trenerów, którzy mają za sobą kariery piłkarskie co najmniej ligowe lub sprowadzonych zza granicy, najlepszym okazał się Polak niepasujący do wizerunku szkoleniowca opisywanego w podręcznikach.
Marek Papszun urodził się w Warszawie miesiąc po zdobyciu przez reprezentację Polski trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Niemczech. Grał w piłkę jedynie na poziomie Wichru Kobyłka, Polfy Tarchomin, rodzinnej Białołęki, Targówka i Zakroczymia. O ligę nawet się nie otarł.
Pewnie by mu się nie udało, gdyby nawet trenował dzień i noc. Ale on piłką się bawił, zdając sobie sprawę, że nauka jest ważniejsza. I kiedy tysiącom takich jak on szarych graczy małych lig życie przelewało się przez palce wraz z kolejnymi wypitymi piwami, Papszun się kształcił.
Najlepszy polski trener kilku ostatnich lat przeszedł drogę, jakiej nie wyznaczał PZPN. Nie jest absolwentem ani tzw. kuleszówki, ani szkoły trenerów w Białej Podlaskiej. Ironia losu czy ocena programu szkoleniowego związku? Papszun skończył Wyższą Szkołę Humanistyczno-Pedagogiczną w Łowiczu, gdzie wykładali profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego.