Toast Stanisława Czerczesowa po meczu z Piastem może odbić się Legii czkawką. Jej trener wzniósł go zaraz po tym, jak jego piłkarze w ubiegłą niedzielę w świetnym stylu rozprawili się z ekipą z Gliwic. Wygrali 4:0 i byli krok od tytułu. Zapytany o ten gest na pomeczowej konferencji, Rosjanin krygował się, mówiąc, że kwestia mistrzostwa wciąż jest otwarta, a Legia Piasta nie zlekceważy. Wydaje się, że była to jednak zwykła kurtuazja. Po przekonującym zwycięstwie z jedynym rywalem w drodze po mistrzostwo Legia była już naprawdę krok od tytułu, czuła się pewnie.
Wystarczyło, by warszawianie w środę wygrali z Lechią w Gdańsku, a już mogliby szykować garnitury na mistrzowską fetę na Starówce. Niespodziewanie przegrali 0:2 i potknęli się na niemal prostej drodze – być może właśnie przez zbyt dużą zuchwałość swojego szkoleniowca.
Czerczesow posłał na boisko w Gdańsku niemal rezerwowy skład, w jedenastce znaleźli się m.in. dawno niewidziani Michał Masłowski, Stojan Vranjes i Tomasz Brzyski. I zawiedli.
W co grał Czerczesow? Czy rzeczywiście eksperymentalny skład był wynikiem kontuzji w zespole i kartek? A może – takie głosy także się pojawiły – odłożył celebrację mistrzostwa do ostatniej kolejki, w której Legia w Warszawie zagra z Pogonią? – To ja wiem najlepiej, którzy zawodnicy są najlepiej przygotowani do gry, a którzy nie. Gdyby ktoś postronny spojrzał dziś na nasz skład, na pewno mógłby się zdziwić. Ale to nie tak, że uznaliśmy mecz z Pogonią za ważniejszy od starcia z Lechią – uspokajał Czerczesow po meczu.
Faktem jest jednak, że jeśli Legia straci tytuł przez porażkę w Gdańsku, będzie można dopisać ją do listy niedawnych wpadek – tuż obok decyzji o sprzedaniu Miroslava Radovicia przed meczami z Ajaxem Amsterdam w Lidze Europy czy organizacyjnego błędu w meczu z Celtikiem w eliminacjach Ligi Mistrzów.