Liverpool doczekał się trzeciego finału w ostatnich pięciu sezonach, choć po 45 minutach meczu w Hiszpanii wielu kibiców przecierało oczy ze zdumienia.
Villarreal szybko wyszedł na prowadzenie (Boulaye Dia), a jeszcze przed przerwą - po drugiej asyście Etienne'a Capoue i trafieniu Francisa Coquelina - odrobił straty z Anfield. To był być może najlepszy występ hiszpańskiego zespołu w historii Champions League. Więcej niż jednego gola strzelił tylko w trzech z 15 poprzednich spotkań fazy pucharowej. Zawodnicy Unaia Emery'ego pokazali, że kiedy trzeba, potrafią grać ładnie w piłkę, ale zabrakło im sił, doświadczenia i umiejętności.
Liverpool tak jak przed tygodniem przetrwał trudny moment i między 62. a 74. minutą wypunktował rywala. Błędy obrońców i bramkarza wykorzystali kolejno Fabinho, Luis Diaz i Sadio Mane.
Villarrealowi należą się brawa za emocje i walkę, Liverpool świętuje i w środę wieczorem może spokojnie patrzeć na to, co wydarzy się w Madrycie. Jeśli straty odrobi Real, będzie powtórka finału z 2018 roku. Jeśli awansuje Manchester City, zobaczymy drugi z rzędu finał angielski.
PÓŁFINAŁ - REWANŻ