Trudno w to uwierzyć, ale kibice najbardziej utytułowanego klubu w Anglii i jednego z najbogatszych na świecie czekali na ten moment ponad tysiąc dni. Dokładnie od września 2017 roku. To wtedy po raz ostatni drużyna z Old Trafford znalazła się na szczycie tabeli.
Jeszcze dłużej, bo od ośmiu lat, nie była liderem po świąteczno-noworocznym maratonie. Przyjęło się, że to kluczowy okres w wyścigu o mistrzostwo, a ten, kto poradzi sobie w nim najlepiej, ma dużą szansę na końcowy sukces. Tak było w 2013 roku, kiedy z szykującym się do odejścia sir Aleksem Fergusonem Manchester sięgnął po ostatni tytuł.
Trzeba pamiętać, że to nie jest normalny sezon, przez pandemię koronawirusa zaczął się dużo później, a rozgrywki nie dobiegły jeszcze półmetka (za nami 17 z 38 kolejek). Za wcześnie, by mówić o przełomie, ale optymizm kibiców można zrozumieć. United nie ponieśli porażki od listopada (0:1 z Arsenalem), są niepokonani już od 11 meczów.
Na pozycję lidera wprowadził ich Paul Pogba. To jego strzał z woleja dał wyjazdowe zwycięstwo nad Burnley (1:0). Francuz od czterech lat jest najdroższym piłkarzem zespołu (105 mln euro), ale często bywa krytykowany za to, że nie daje mu tyle, ile powinien, że marnuje swój talent albo leczy kontuzje.
– We wtorek zagrał fantastycznie, wszedł w buty Bruno Fernandesa – chwalił Pogbę Gary Neville, były obrońca Manchesteru, a dziś telewizyjny ekspert. – Przed sezonem nikt nie dawał im szans na mistrzostwo, ale teraz zastanawiam się, czemu mieliby w to nie wierzyć. Konkurencja nie jest w wyśmienitej formie, wyróżnić można tylko Manchester City.