Były w trakcie tego sezonu trudne chwile, kiedy wydawało się, że już nic z planów szybkiego powrotu do elity nie wyjdzie. Po efektownym zwycięstwie 6:1 w 29. kolejce nad Chojniczanką i czterech golach Igora Angulo nawet najwierniejsi kibice pisali, że to pomoże Górnikowi jak umarłemu kadzidło, bo strata do czołówki tabeli była zbyt duża. Ale to właśnie wtedy zaczął się marsz Górnika w górę tabeli. Opłaciła się cierpliwość i konsekwencja w stawianiu na młodych zawodników.
– Był taki moment, że kibice tracili wiarę w trenera Brosza, który przychodził do Zabrza z opinią specjalisty od awansów. Niektórzy żądali kar finansowych dla piłkarzy po porażce z MKS Kluczbork. Cały czas jednak pamiętaliśmy, w jakich warunkach organizacyjnych przyszło mu pracować – mówi „Rz" Grzegorz Pacuła ze stowarzyszenia kibiców „Socios".
W Zabrzu od dawna działo się źle i proces wychodzenia na prostą musiał potrwać. Kiedy w maju 2016 roku Górnik spadał do 1 ligi, wydawało się, że w Zabrzu trzęsie się ziemia. Klub od dawna miał problemy finansowe, które doraźnie rozwiązywało miasto, a dodatkowo miał jeszcze zostać pozbawiony pieniędzy za prawa do transmisji telewizyjnych.
I przyszedł Brosz
Na nic zdały się transfery, ściąganie doświadczonych piłkarzy, takich jak Michał Janota, Marcis Oss, Ken Kallaste, Jose Kante, Paweł Golański czy Maciej Korzym. Armia zaciężna nie utrzymała Górnika w elicie, a po spadku wiele umów mogło okazać się wielkim obciążeniem dla budżetu i zamiast pomóc – pociągnąć Górnika na samo dno.
Trzeba było radykalnych posunięć i reformowania klubu: sportowo i organizacyjnie. Ściągnięcie Marcina Brosza, byłego piłkarza zabrzańskiego klubu i „człowieka stąd", a w dodatku trenera młodego i z sukcesami, to był strzał w dziesiątkę, bo drużyna, która wywalczyła awans, to jego projekt. Podobno, kiedy trener przyszedł do Górnika, to w kadrze pierwszego zespołu ważne kontrakty miało niemal 70 zawodników, z czego wielu doświadczonych i dobrze zarabiających.