Julian Nagelsmann mógłby być kolegą Roberta Lewandowskiego z boiska, gdyby jego kariery nie przerwała kontuzja kolana. Wychował się w Bawarii, w lipcu skończył 34 lata, trenerskie nauki pobierał w Augsburgu u Thomasa Tuchela, a pracę w Bundeslidze zaczął jeszcze przed trzydziestką.
Już kilka lat temu chciał go Real Madryt, ale Nagelsmann grzecznie odmówił, uznał, że jest za wcześnie i wybrał RB Lipsk. Przed rokiem awansował z nim do półfinału Ligi Mistrzów. Teraz przyszedł czas na następny krok: najbardziej odpowiedzialne stanowisko w Niemczech po posadzie selekcjonera reprezentacji.
Czas pożegnań
Jak wyczerpujące to zajęcie, pokazał przykład Hansiego Flicka, który po pełnej sukcesów kadencji w Monachium postanowił poszukać nowych wyzwań – właśnie jako selekcjoner. Miał już dość przepychanek z dyrektorem Hasanem Salihamidziciem, proszenia się o wzmocnienie składu. Zdaniem wielu ta bierność na rynku transferowym doprowadziła do tego, że Bayern nie został drugim po Realu zespołem, który obronił tytuł w Champions League.
W Bawarii zawsze królował rozsądek, a pandemia, która uderzyła klub po kieszeni, ostrożność tę jeszcze wzmogła. Szefowie Bayernu od dawna zapowiadali, że nie ma co liczyć na głośne zakupy.
Najbardziej znaczący transfer – francuskiego obrońcy RB Lipsk Dayota Upamecano (42,5 mln euro) – sfinalizowali jeszcze zimą. Latem dominowały pożegnania. David Alaba związał się z Realem, Javi Martinez wyjechał do Kataru, kontraktu nie przedłużono też z Jeromem Boatengiem.