Takich zawirowań wokół Wisły Kraków nie było chyba nigdy - ocenia Onet.pl. Jeszcze kilka dni temu kibice Białej Gwiazdy nie zastanawiali się, czy uda się pokonać Arkę, a czy w ogóle do tego meczu dojdzie na Reymonta. Ostatecznie - przynajmniej tymczasowo - historia ze stadionem skończyła się happy endem, miasto znalazło z klubem kompromis, a fani mogli kupować bilety.
Podczas, gdy gdynianie mają za sobą już wywalczone w tym sezonie trofeum - Superpuchar po zwycięstwie nad Legią w Warszawie 3:2 - problemów w Wiśle nie brakowało. Okazało się, że trener Joan Carrillo nie ma przyszłości w Krakowie, podobnie zresztą jak sprzedany do stolicy Carlitos. Postawa Białej Gwiazdy, prowadzonej przez debiutującego w tej roli Macieja Stolarczyka, w pierwszym meczu sezonu była zatem nie tyle niewiadomą, co raczej wydarzeniem, na które kibice z Krakowa mogli czekać ze strachem. Ten jednak okazał się na wyrost.
To Wisła od początku niepodzielnie dominowała na boisku i gdyby nie nieskuteczność Jesusa Imaza, już w pierwszej połowie powinna zamknąć mecz. Hiszpan, drugi najlepszy strzelec w poprzednim sezonie, nie potrafił jednak ani wykorzystać koszmarnego błędu Pavelsa Steinborsa (bramkarz Arki podał mu piłkę), ani kapitalnej akcji Patryka Małeckiego. W obu sytuacjach Imaz znalazł się sam na sam z łotewskim golkiperem i w obu nawet nie wstrzelił się w bramkę.
Krakowianie prezentowali się lepiej niż można było się spodziewać, co miało odzwierciedlenie także w statystykach. Arka, która tydzień wcześniej jeszcze przed przerwą strzeliła Legii na jej stadionie trzy gole, tym razem w pierwszej połowie nie oddała żadnego strzału na bramkę. Ba, trudno przypomnieć sobie moment, w którym goście zbliżyliby się do pola karnego wiślaków.
Po zmianie stron już tak kolorowo, z perspektywy gospodarzy, nie było. Ich napór słabł, między czasie gdynianie wreszcie zaczęli strzelać w kierunku bramki. Wielkiego zagrożenia z tego nie było, ale pozwalało myśleć, że Arka wreszcie postanowiła zagrać w piłkę. Mylnie, bo dosłownie chwilę później krakowianie mieli sytuację absolutnie stuprocentową. Frederik Helstrup sfaulował w polu karnym Zdenka Ondraska, a piłkę na jedenastym metrze ustawił Rafał Boguski. Kapitan Wisły strzelił jednak fatalnie, w środek bramki. Piłka szczęśliwie wróciła mu jednak pod nogi, miał przed sobą pustą siatkę i... uderzył nad poprzeczką.