Reklama
Rozwiń

San Marino pamięta Furtoka

W Najjaśniejszej Republice czas zatrzymał się niemal 800 lat temu, a jeśli chodzi o piłkę, w prehistorycznych czasach amatorstwa. Polacy zagrają ze studentami, z rzemieślnikami i urzędnikami, którzy dostali zwolnienie z pracy i przygotowują się do meczu

Aktualizacja: 10.09.2008 02:04 Publikacja: 09.09.2008 20:18

Na Stadionie Olimpijskim w Serravalle działy się już najdziwniejsze rzeczy. Scenka z ubiegłorocznego

Na Stadionie Olimpijskim w Serravalle działy się już najdziwniejsze rzeczy. Scenka z ubiegłorocznego meczu San Marino – Walia

Foto: AFP

Wszystko tu jest jak z bajki, futbol również. Warowne miasto San Marino na szczycie Monte Titano (749 m n.p.m.) od Disneylandu różni się tym, że naprawdę pobudowano je w średniowieczu. Do twierdzy można się dostać krętą, stromą drogą albo kolejką linową jak z filmu „Tylko dla orłów”. W środku wszystko wygląda jak przed wiekami i gdyby nie tu i ówdzie susząca się bielizna, można by pomyśleć, że to teatralne dekoracje.

Od krótkiej okupacji przez aliantów podczas ostatniej wojny enklawy za murami nikt nie najeżdżał, jeśli pominąć inwazję bogatych Rosjan przyjeżdżających na zakupy. Na wielu sklepach są włosko-rosyjskie napisy, płacić można w rublach. Na poszukiwaczy innych wrażeń czeka przepiękny krajobraz, a jako bonus Rimini i Adriatyk.

Wjeżdżających od strony Rimini pozdrawia napis: „Witajcie w republice wolności”. Jak chce legenda, San Marino rządzi się demokratycznie od 301 r., gdy zmarł święty Marinus, założyciel wspólnoty chrześcijańskiej na Monte Titano.

W epoce oświecenia republika uchodziła za ideał demokracji. Jej niepodległość uszanowali Napoleon, kongres wiedeński i powstałe w 1865 r. państwo włoskie. Mussolini ani Hitler też się w sprawy republiki nie mieszali.

W tej bajecznej okolicy piłkę kopie ok. 1000 osób. Liga republiki składa się z dwóch grup, w sumie 15 drużyn. Ale najlepsza, San Marino Calcio, jest tak dobra (grają w niej też Włosi), że bije bez trudu reprezentację. Występuje we włoskiej Serie C2.

W międzynarodowych rozgrywkach San Marino bierze udział od 1990 r., wygrało tylko raz – z Liechtensteinem 1:0. Pamięta się tu też bezbramkowy remis z Turcją w eliminacjach MŚ 1994. A kiedy poszedłem do siedziby związku futbolowego na podzamczu, urzędnik rzucił mi znad komputera: Furtok, pijąc do zwycięskiej bramki, którą w 1993 nasz piłkarz w meczu z San Marino zdobył ręką.

Legendą tutejszej piłki jest Massimo Bonini. W wielkim Juventusie Platiniego i Bońka harował za plecami gwiazdorów. Z Juve zdobył wszystko: od scudetto po Puchar Interkontynentalny. W reprezentacji zagrał 19 razy, w latach 1995 – 1998 był jej selekcjonerem. Poczta San Marino poświęciła mu znaczek, podobnie jak Manuelowi Poggialemu, dwukrotnemu mistrzowi świata w motocyklowych klasach 125 i 250.

Nieoficjalne święto sanmarińskiego futbolu przypada jak w Polsce 17 października i również dotyczy meczu z Anglią. W 1993 r. San Marino grało w Bolonii z Anglikami w eliminacjach MŚ. Wówczas padła najszybsza bramka międzynarodowego futbolu. Davide Gualtieri strzelił ją po 8,3 sekundy gry.

Odwiedziłem go w sklepie komputerowym, który prowadzi. – Pewnie, że pamiętam. Popędziłem za prostopadłą piłką, przejął ją Stuart Pearce i chciał podać do bramkarza, ale byłem szybszy. O! – powiada – dostałem za to ten medal od naszego Komitetu Olimpijskiego! I dumnie wyciąga trofeum spod lady.

Tłumaczy, że wtedy Anglicy, licząc na pomoc Polski w meczu Holandią (nie doczekali się, Polska przegrała 1:3), mogli awansować, jeśli pokonaliby San Marino różnicą siedmiu bramek. – Myśmy się zawzięli, że siedmioma nie przegramy. Dzięki mojej bramce się udało. Było 7:1.

W tej bajecznej okolicy piłkę kopie około tysiąca osób. Liga ma dwie grupy – razem 15 drużyn

Jak angielskim kibicom smakowała bramka stracona w meczu z San Marino, widziałem na własne oczy. Tamten mecz oglądałem w Londynie z kolegami z BBC World Service, gdzie wówczas pracowałem. Gualtieri strzelił, w sali gdzie było ze 100 osób na kilkanaście sekund zaległa grobowa cisza. A potem eksplozja szyderczego śmiechu i okrzyk kolegi z redakcji sportowej: Nareszcie koniec Kapuścianej Głowy!!!

I rzeczywiście, nazywany tak trener Graham Taylor natychmiast złożył rezygnację. Jak widać, dziennikarze sportowi na całym świecie są tacy sami.

Dziś Polacy zagrają na Stadionie Olimpijskim, który mieści 7 tysięcy widzów, a olimpijski jest dlatego, że odbyły się tu igrzyska małych państw Europy (Islandia, Andora, Cypr, Liechtenstein itd.). Trener Giampaolo Mazza, na co dzień nauczyciel WF, nie wyobraża sobie zwycięstwa ani nawet remisu, ale chce, żeby drużyna dobrze wypadła.

Dlatego piłkarze trenują już od poniedziałku. Wzięli urlopy, związek futbolowy pokryje im wszelkie straty związane z reprezentowaniem kraju. W czwartek wracają do pracy.

W zespole zagra dwóch zawodowców: 32-letni napastnik Andy Selva z Sassuoli (włoska Serie B) i bramkarz Aldo Simoncini z San Marino Calcio. W dzienniku „Lo Sportivo” powiedzieli mi, że Simoncini może zarabiać nawet dwa razy więcej niż minimum wyznaczone przez włoski związek futbolowy, czyli ponad 3 tys. euro brutto.

Selva jest rzymianinem, ale grał w drużynach San Marino. Poprosił o obywatelstwo i dostał, choć normalnie trzeba na to zasłużyć 30 latami rezydencji.

O samym meczu nie mówi się tu wiele. Pani w kiosku, w którym kupiłem cztery lokalne dzienniki, gdy spytałem, jakie nastroje przed spotkaniem, myślała, że chodzi mi o mecz bejsbolowy. Bo bejsboliści San Marino są mistrzami Włoch, a nawet wygrali Puchar Europy i teraz też rozgrywają jakiś mecz.

Bilety na mecz San Marino – Polska będzie można spokojnie kupić tuż przed meczem (trybuna honorowa 20 euro, naprzeciw 10 euro, a na łukach rośnie las). Dwa dzienniki trzymają w tajemnicy przed czytelnikami, że ten mecz się odbędzie, trzeci podał powołany przez Mazzę skład. Fachowy „Lo Sportivo” poświęca spotkaniu aż dwie strony. O stronę mniej niż udziałowi sanmarińczyków w paraolimpiadzie w Pekinie.

Strona federacji piłkarskiej San Marino www.fsgc.sm

Wszystko tu jest jak z bajki, futbol również. Warowne miasto San Marino na szczycie Monte Titano (749 m n.p.m.) od Disneylandu różni się tym, że naprawdę pobudowano je w średniowieczu. Do twierdzy można się dostać krętą, stromą drogą albo kolejką linową jak z filmu „Tylko dla orłów”. W środku wszystko wygląda jak przed wiekami i gdyby nie tu i ówdzie susząca się bielizna, można by pomyśleć, że to teatralne dekoracje.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Piłka nożna
Michał Probierz: Moim celem jest wygrywanie, ale też to, by kadrę przyjemnie się oglądało
Piłka nożna
Mateusz Skrzypczak. Z Poznania przez Białystok do kadry
Piłka nożna
Wojciech Szczęsny zostanie w Barcelonie na dłużej? Rozmowy już trwają
Piłka nożna
Pierwsze w tym roku zgrupowanie kadry. Robert Lewandowski: zaczynamy od zera
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń