Reklama
Rozwiń

Grzegorz Lato: prezes z Bożej łaski

Nowy prezes PZPN dla jednych jest nadzieją, dla innych nieszczęściem. Ludzie myśleli o nim podobnie, kiedy był piłkarzem - pisze Stefan Szczepłek

Aktualizacja: 30.10.2008 21:23 Publikacja: 30.10.2008 18:08

Grzegorz Lato: prezes z Bożej łaski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Symbolizuje to wszystko, co w polskim futbolu najlepsze. Jest złotym i srebrnym medalistą olimpijskim, brał udział w trzech finałach mistrzostw świata, w każdym strzelał bramki i nigdy nie zajął miejsca gorszego, niż piąte. Był odkryciem i ulubieńcem Kazimierza Górskiego, na mundiale zabierali go jego następcy - Jacek Gmoch i Antoni Piechniczek. W latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych Grzegorz Lato był jednym z najlepszych piłkarzy na świecie.

Z Latą od początku były problemy. Przez kilka lat miał opinię skrzydłowego, który jest „szybszy od wiatru”, co znaczyło, ni mniej, ni więcej, tylko futbolowy niedorozwój. Biegał szybciej niż przeciwnicy, ale to był jego jedyny walor. Techniką nie mógł imponować i nikt nie oczekiwał od niego dryblingów w stylu brazylijskim. Ale robił to, czego oczekuje się od napastnika - zdobywał bramki w drużynie juniorów i drugoligowej Stali Mielec, więc wróżono mu przyszłość solidnego ligowca. Żaden trener reprezentacji nie powołał go do narodowej drużyny juniorów, ponieważ, mimo sukcesów Stali w rozgrywkach nastolatków, Laty nie zaliczano do grupy największych polskich talentów w tej kategorii wiekowej.

Wkrótce to się zmieniło. Andrzej Strejlau dowiedział się, że jest w Mielcu taki chudy chłopaczek, nie mieszczący się w żadnych piłkarskich kryteriach. Strejlau obejrzał Latę i powiedział o nim trenerowi Kazimierzowi Górskiemu, który wtedy (w roku 1970) prowadził reprezentację Polski do lat 23. Górski pojechał do Mielca na drugoligowy mecz Stali z Górnikiem Wałbrzych. Stal wygrała 2:0, Lato strzelił obydwie bramki. - No i co pan powie o tym Lacie, panie Kazimierzu - spytał Strejlau. -Trochę wiatrak - odpowiedział pan Kazimierz - ale mnie się wydaje, że coś z niego będzie.

Można powiedzieć, że właśnie wtedy, w takich okolicznościach rozpoczynała się budowa drużyny, o której kilka lat później mówiło się - wielka.

[srodtytul]Zamiast Jana Banasia[/srodtytul]

Lato związany jest z Mielcem, ale urodził się w Malborku. Jego ojciec był mechanikiem lotniczym, po wojnie znalazł pracę w Malborku, tam poznał przyszłą żonę i tam, w kwietniu 1950 roku urodził się Grzegorz. Półtora roku później rodzina (Grzegorz ma starszego o niecałe dwa lata brata Ryszarda) przeniosła się do Mielca. Ojciec zmarł tragicznie w roku 1959 - pośliznął się na plamie oleju, wyciekającego z samolotu, uderzył głową w krawężnik i po kilku dniach już nie żył. W roku 1970 matka zmarła na raka. Miała 52 lata, ojciec przeżył 37. Chłopcy mieli po 20 - 22 lata, kiedy zostali na świecie sami. Grzesiek był już wtedy podstawowym zawodnikiem Stali. W reprezentacji młodzieżowej zadebiutował miesiąc po śmierci matki. W pierwszej - 10 listopada 1971 roku, w Gijon, gdzie Polska, w eliminacjach olimpijskich pokonała amatorską Hiszpanię 2:0. Lato wszedł na boisko w 41 minucie, za kontuzjowanego słynnego skrzydłowego Górnika Zabrze - Jana Banasia.

Kazimierz Górski był trenerem pierwszej reprezentacji Polski od blisko roku. Przygotowywał ją do igrzysk olimpijskich w Monachium, a wkrótce miał się zmierzyć z Anglią i Walią w eliminacjach do mistrzostw świata. Lato jeszcze wtedy był traktowany z rezerwą i Górski prawdopodobnie nie włączyłby go do kadry na igrzyska, gdyby nie to, że nie mógł tam pojechać Banaś, który kilka lat wcześniej pozostał nielegalnie za granicą, jak się wtedy mówiło. Wrócił, pokajał się, ludowe państwo mu wybaczyło, zabroniło jednak wyjazdów do Niemiec. Na igrzyskach Lato grał tylko przez 45 minut remisowego meczu z Danią, ale został mistrzem olimpijskim.

[srodtytul]"I tak byś nie strzelił!"[/srodtytul]

Kiedy w następnym roku Polska rozgrywała pierwsze eliminacyjne mecze MŚ 1974 z Walią i Anglią, Lato siedział na ławce. Górski nie zabrał go nawet na atrakcyjne letnie tournee po Ameryce Północnej. Polacy rozegrali tam sześć meczów w ciągu dwunastu dni, przemierzając w tym czasie kilka tysięcy kilometrów. Grali, bawili się na przyjęciach organizowanych przez Polonię, trenowali na trawnikach, zresztą bez specjalnego zapału, bo na kacu o to trudno. Tak się przygotowywali do rewanży z Anglią i Walią. Prosto z USA kadra poleciała do Warny na mecz z Bułgarią. Ponieważ nie wszyscy nadawali się do gry, Górski wezwał z Polski posiłki. Wśród trzech powołanych zawodników znalazł się Lato.

Gdy jego starsi koledzy brodzili w Morzu Czarnym, mocząc nogi w słonej wodzie, Lato trenował do upadłego. Był wściekły, że nie pojechał do USA, tracąc przez to setki dolarów, jakie Polonusi wkładali piłkarzom do kieszeni. W meczu z Bułgarią walczył jakby od wyniku zależało jego życie. Strzelił dwie bramki, swoje pierwsze w reprezentacji, Polska zwyciężyła 2:0. Telewizja transmitowała mecz, dzięki czemu kibice przecierali oczy ze zdziwienia. Nagle okazało się, że mamy napastnika, na jakiego czekaliśmy.

Kilka tygodni później Lato strzelił następną bramkę - Walijczykom w Chorzowie. Niewiele brakowało, a zdobyłby też gola w słynnym meczu na Wembley. Kiedy już minął obrońcę Roya McFarlanda i biegł z piłką sam na bramkę, Anglik zdołał go jeszcze złapać wpół. Lato był wściekły, ale koledzy pocieszali go po meczu, dającym awans do finałów mistrzostw świata. - Grzesiu, ciesz się. Przecież i tak byś nie strzelił.

Jeszcze wtedy Lato miał opinię zdolnego „jeźdźca bez głowy”, ale był bardzo wrażliwy na swoim punkcie. Kiedy znany dziennikarz sportowy Mieczysław Szymkowiak napisał o nim w tygodniku „Piłka Nożna” - „Talent z Bożej łaski”, Lato ogłosił bojkot redakcji. Myślał, że chcemy go obrazić. Od tamtej pory jego stosunek do dziennikarzy jest daleki od życzliwości. Lato uważa, że nigdy go nie docenialiśmy.

[srodtytul]Menedżer zakładnikiem[/srodtytul]

Mistrzostwa świata w Niemczech (1974) były dla nas wyjątkowe. Polacy wygrywali mecz za meczem, pokonywali faworytów w sposób wspaniły, stając się największą sensacją turnieju. Lato strzelił bramkę już w siódmej minucie pierwszego meczu, z Argentyną. Potem wbijał gole Haiti, Szwecji, Jugosławii i Brazylii - w meczu o trzecie miejsce. Został królem strzelców mistrzostw świata.

W dwa tygodnie został jednym z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy na świecie. Od Edwarda Gierka otrzymał Krzyż Kawalerski, w Mielcu wożono go Melexem i wręczano kryształy. Polska oszalała. Trwał złoty okres naszego futbolu, który dzięki Lacie, Kazimierzowi Deynie, Robertowi Gadosze czy Kazimierzowi Górskiemu stał się wzorem dla wszystkich. Cztery lata później, w Argentynie (1978) Lato znów błyszczał i nic dziwnego, że powołano go do reprezentacji świata na mecz z Cosmosem Nowy Jork. Na mundialu w Hiszpanii (1982) Lato miał już 32 lata i pełnił w drużynie inną rolę. Był pomocnikiem - mądrym, wszystko widzącym, już nie „jeźdźcem bez głowy”. Zbigniew Boniek grał wtedy w ataku i korzystał z jego podań.

W belgijskim klubie Lokeren, Lato wraz z Włodzimierzem Lubańskim i Duńczykiem Prebenem Elkjaerem Larsenem tworzył słynny atak L-L-L, budzący postrach wszystkich obrońców ligi. Miał wtedy gażę wynoszącą ok. 10 tys. dolarów miesięcznie. To była w Polsce fortuna.

Po mistrzostwach w Hiszpanii kupiła go meksykańska drużyna Atlante. Wziął pieniądze za dwa lata z góry, upchał do walizki i wyjechał umieścić je w banku w Luksemburgu. Meksykanie bali się, że już nie wróci, więc jako zakładnik pozostał menedżer. Kolejnych sześć lat Lato spędził w Kanadzie. Tam kończył karierę piłkarską (w Polonii Hamilton koło Toronto) i zaczynał trenerską. W Hamilton prowadził też sklep sportowy.

[srodtytul]Koniem na trzecie piętro[/srodtytul]

W roku 1990 wrócił do Polski. Nazwisko otwierało mu wszystkie drzwi. W klubach Mielca, Poznania, Łodzi. Fabryka we Wronkach powierzyła mu funkcję nie tylko trenera, ale i szefa marketingu. Kiedy mu się to wszystko znudziło, rozpoczął karierę polityczną. W roku 2001 został senatorem Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Starał się o ponowny wybór w roku 2005 i 2007, ale już bez powodzenia, mimo że startował z tego samego regionu, w którym mieszka.

Ludzie Lacie nieżyczliwi mówią, że starał się o prezesurę w PZPN, ponieważ nie miał już innego pomysłu na życie. Zarobił dość pieniędzy za granicą, ma piękny dom w Mielcu, dwoje dorosłych, wykształconych, mówiących wieloma językami dzieci, które rekompensują mu jego braki pod tym względem. Może już tylko spijać śmietankę z życia pełnego sukcesów.

Był zawsze lubiany za specyficzne poczucie humoru. Robił kawały kolegom w szatni i nie tylko. Najsłynniejszy pochodził z czasów gry w Mielcu wraz z Andrzejem Szarmachem. Nazywano ich Bolek (Lato) i Lolek (Szarmach). Na imieniny Andrzeja kupił mu konia i wprowadził na trzecie piętro bloku.

Słynie z silnego uścisku ręki. Michel Platini o tym nie wiedział, więc zwijał się z bólu, a król strzelców pękał ze śmiechu. A potem poklepywali się, jak to między znanymi piłkarzami, którzy najlepsze lata mają za sobą.

Od czerwca brał poważnie pod uwagę kandydowanie na prezesa. Poddał się diecie, w wyniku której schudł 26 kg w cztery miesiące, korzystał z pomocy agencji Polish Sport Promotion, która dbała o jego wizerunek. Teraz się okaże, czy ta nauka nie poszła w las.

Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku