W meczu opóźnionym o dwa tygodnie, który odbył się 10 tysięcy kilometrów od miejsca pierwotnie przeznaczonego do jego rozegrania – stadionu El Monumental w Buenos Aires – River Plate sięgnęło po raz czwarty po Copa Libertadores, pokonując Boca Juniors po dogrywce 3:1 (w pierwszym meczu było 2:2).
Najważniejsze trofeum klubowe w Ameryce Południowej, odpowiednik naszej Ligi Mistrzów, nazwany jest Copa Libertadores na cześć bohaterów, którzy walczyli o wyzwolenie spod jarzma przede wszystkim Hiszpanii. Finał, po ataku kibiców River Plate na autokar wiozący piłkarzy Boca Juniors, postanowiono przenieść z Buenos Aires (obaj finaliści są z tego miasta). Zorganizowano go więc w... Madrycie. W internecie mecz dorobił się więc określenia Copa Conquistadores.
Świetny mecz
Spotkanie na Santiago Bernabeu było fantastyczne i obfitowało w dramatyczne zwroty akcji, a bramkarz Boca Esteban Andrada już siedem minut przed końcem dogrywki zaczął biegać pod pole karne przeciwnika, by zdobyć wyrównującą bramkę. Ale przypomniało też wszystko, co chore i złe nie tylko w futbolu argentyńskim.
Tegoroczny finał – ostatni w formule dwumeczu na stadionach obu rywali, od przyszłego sezonu puchar weźmie zwycięzca jednego spotkania na neutralnym terenie – od początku był przeklęty. Pierwsze spotkanie – na obiekcie Boca Juniors – nie odbyło się w pierwotnym terminie, gdyż ulewa nad Buenos Aires spowodowała, że nie dało się grać. Dzień później przeszkód już nie było. To był jednak tylko przedsmak tego, co stało się tydzień później.
Chuligani River zaatakowali autokar wiozący piłkarzy Boca. Poleciały kamienie, butelki, fragmenty chodnika. Najpoważniejszych obrażeń doznał kierowca, który jednak dojechał na stadion. Dwóch piłkarzy Boca miało kawałki szkła w oczach. Do pojazdu dostał się gaz, którym policja odstraszyła chuliganów. Piłkarze wymiotowali.