[b]Rz: Pojechałem do Konstancina na otwarcie nowego boiska Orlik. Skoro pan przyczynił się do jego powstania, mieszka tam i jest posłem popieranym przez rządzącą partię, której sport jest bliski, spodziewałem się sporej gali i wielu znacznych gości. Nikogo nie było. Jak się pan czuł?[/b]
Roman Kosecki: Średnio. Z jednej strony cieszyłem się, że takie boisko powstało. Obok trzech szkół, słynącego niegdyś z najlepszej trawy w Warszawie stadionu RKS Mirków i terenów sportowych należącego do mnie młodzieżowego klubu Kosa. Przyszło dużo młodzieży, piłkarze Legii, Diablo Włodarczyk, sporo przyjaciół. Z drugiej – było mi przykro, ponieważ premier Donald Tusk wolał otwierać inne boisko Orlik, w Wielkopolsce, a minister Mirosław Drzewiecki też miał jakieś swoje zajęcia. Jesteśmy ludźmi zapracowanymi, więc się nie dziwię. Ale Donalda Tuska, który umie grać, tyle razy gościłem na moim boisku, że miałem nadzieję na jego przyjazd z takiej wyjątkowej okazji.
[b]Nieobecność najważniejszych ludzi z PO odebrana została jako demonstracja. I choćby nie wiem jakiego języka dyplomacji pan używał, wrażenie pozostanie. Dobrze się pan czuje w ławach sejmowych?[/b]
Kiedy pracuję nad ustawami mającymi sprawić, że sport w Polsce będzie funkcjonował lepiej – cieszę się. Nie nadaję się natomiast do zakulisowych gierek, nie należę do żadnych koterii. Zawsze miałem swoje zdanie. Rodzice mówili mi: Romek, mów zawsze to, co myślisz, wtedy będziesz uczciwy. Jestem wierny tej zasadzie, czasami przez nią cierpię, ale nigdy nie przegrywam. Tak było, kiedy przed wyborami w roku 1989 jako piłkarz wojskowej Legii poparłem publicznie „Solidarność”, i podobnie jest teraz. Znalazłem się w Sejmie, ponieważ start w wyborach zaproponowała mi grupa osób ceniąca moją pracę radnego w Konstancinie.
[b]Ale jest coś takiego jak lojalność wobec partii, która pana poparła, więc jeśli pan podczas głosowania sprzeciwia się dyscyplinie, to musi się liczyć z konsekwencjami.[/b]