Określane przez Grzegorza Latę jako dobre, owocne i momentami szczere aż do bólu spotkanie Antoniego Piechniczka z Leo Beenhakkerem nie przyniosło wymiernych efektów. Fotoreporterzy poprosili pogodzonych trenerów o podanie sobie rąk przed obiektywami i był to jedyny sukces kończący kilkudniową awanturę.
Beenhakker, udzielając wywiadu, w którym obrażał Piechniczka, postawił się w jednym szeregu z pieniaczami, którzy do tej pory na łamach prasy krytykowali jego pracę. Uznał podobno, że skoro pracuje w Polsce, musi też po polsku się zachowywać. Krzyczał z Turcji, a po powrocie do kraju tłumaczył, że był to krzyk o pomoc.
[wyimek]Piechniczek: Z Beenhakkerem będziemy teraz rozmawiać na innych częstotliwościach[/wyimek]
Wczoraj swoich słów się nie wyparł. – Wszystko, co pojawiło się w prasie, rzeczywiście powiedziałem i niczego nie żałuję. Niczego, z wyjątkiem stwierdzenia, że Antoni Piechniczek nie istnieje. Powiedziałem tak, chociaż nie miałem prawa. W poniedziałek przeprosiłem za swoje słowa prezesa Grzegorza Latę, dzisiaj osobiście pana Piechniczka – mówił Beenhakker na konferencji prasowej.
Spotkanie selekcjonera z Latą trwało 20 minut, z Piechniczkiem – ponad godzinę. Żeby trener reprezentacji i szef Wydziału Szkolenia mianowany na to stanowisko 30 października wreszcie się spotkali, musiało dojść do skandalu.