Lider na kredyt

Legia Warszawa – Lech Poznań 1:1. Na pięć kolejek przed końcem sezonu żadna drużyna nie zbliżyła się do mistrzostwa. Z tego remisu najbardziej cieszy się Wisła Kraków

Publikacja: 27.04.2009 06:07

Dickson Choto i zdobywca bramki dla Lecha Robert Lewandowski

Dickson Choto i zdobywca bramki dla Lecha Robert Lewandowski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

W tym roku mistrz Polski od reszty drużyn z czołówki nie będzie specjalnie odstawał. Będzie mistrzem wymęczonym, wypracowanym w pocie i znoju. Legia i Lech, najskuteczniejsze drużyny ligi, wczoraj zagrały słabo. Menedżerowie z Zachodu, którzy przyjechali na łowy do Warszawy, w swoich notesach zapisali przede wszystkim jedno hasło: „Nie przepłacać”.

Legia wyszła na prowadzenie już w dziesiątej minucie. Zagapił się Ivan Djurdjević, piłkę po wrzucie z autu przejął Roger i dośrodkował w pole karne. Tam czekał już Takesure Chinyama i strzałem głową odpowiedział na dwa gole Pawła Brożka z Wisły Kraków (w meczu z Górnikiem), z którym ściga się o koronę najlepszego strzelca ligi.

Chinyama specjalnie na mecz z Lechem ogolił głowę. Nie na zero, ale w łaty jak na piłce. Za zdobytą bramkę dostał oczywiście owację na stojąco, ale później kibice i koledzy z drużyny zapewne trochę się dziwili, jak taki piłkarz mógł już 17 razy pokonać bramkarzy rywali w meczach ligowych.

Nawet kiedy zawodnicy Legii wymieniali bezbłędnie osiem, dziewięć podań i w końcu podawali Chinyamie, mogli być pewni, że na nim brasiliana się skończy. Pomysł Jana Urbana z wycofaniem jedynego napastnika bliżej linii środkowej, tak żeby zabrał ze sobą dwóch obrońców Lecha, też się nie udał. Obrońcy zostali na swoim miejscu, a Chinyama w roli rozgrywającego przynosił więcej szkody niż korzyści.

Legia w czterech poprzednich spotkaniach nie straciła gola, co trudno wytłumaczyć. Pod bramką Jana Muchy miała swoje okazje Arka, miał i Piast Gliwice, wczoraj w drugiej połowie piłkarze Franciszka Smudy też bez większych problemów przedzierali się przez zasieki tworzone przez Jakuba Rzeźniczaka i Inakiego Astiza. Sytuację kilka razy ratował Dickson Choto, ale bramką dla gości pachniało bardziej niż kiełbaskami ze stadionowych bufetów.

Lech obudził się jednak trochę za późno. W pierwszej połowie, jak mówi Smuda, piłkarze grali „piknik”, najgroźniejszym napastnikiem był Manuel Arboleda. Gościom nie chciało się za bardzo biegać, tak jakby wciąż wierzyli w tytuł przyznany im przez dziennikarzy już po rundzie jesiennej. Co działo się w szatni poznaniaków, można było się domyślić, obserwując Smudę przed przerwą przy ławce Lecha.

Reprymenda zadziałała, bo w drugiej połowie to poznaniacy rządzili na boisku i gdyby strzelali precyzyjniej – np. Semir Stilić w ostatniej minucie – mogli wygrać. Bośniak przez długi czas nie radził sobie z Arielem Borysiukiem, który o tym, że zagra, dowiedział się w sobotę, po tym jak ostatni trening przed meczem z kontuzją opuścił Tomasz Jarzębowski. Borysiuk, rocznik 1991, półtora roku temu dołączył do pierwszej drużyny, na zbiórce pojawił się ze starym zdjęciem z podpisem swojego idola – Aleksandara Vukovicia. Wczoraj Legii kogoś takiego jak Vuković zabrakło, a wprowadzenie na ostatnie minuty Kamila Majkowskiego było aktem desperacji Urbana. Lech wyrównał w 75. minucie. Po rzucie rożnym pojedynek z Dicksonem Choto, z którym wcześniej nie radził sobie Robert Lewandowski, wygrał Bartosz Bosacki i wyłożył Lewandowskiemu piłkę. Napastnik Lecha, który ostatnio trafił do siatki 8 marca, przełamał się w Warszawie.

Legia pozostała takim samym liderem, jakim była przed tą kolejką. Na kredyt. Do spłacenia z wysokimi ratami w pięciu ostatnich kolejkach, w tym – na stadionie Wisły w Krakowie. Drużyna Macieja Skorży ma już tyle samo punktów co Legia.

Na Łazienkowską wrócił wczoraj doping. Po ostatnim gwizdku kibice przypomnieli piłkarzom, że jednak „chcą mistrza”. Krzyczał tak też Artur Boruc, który dopingował swój były klub razem z kibicami.

[ramka][b]Legia Warszawa – Lech Poznań 1:1 (1:0) [/b]

Bramki – dla Legii: T. Chinyama (10); dla Lecha: R. Lewandowski (75). Żółte kartki: M. Iwański, I. Astiz (Legia); S. Peszko, D. Injac (Lech). Sędzia: Paweł Gil (Lublin). Widzów 5 000.Legia: Mucha - Rzeźniczak, Choto, Astiz, Kiełbowicz - Giza, Roger, Borysiuk (68, M. Radović), Iwański (81, K. Majkowski), Rybus - Chinyama. Lech: Kotorowski - Kikut, Arboleda, Bosacki, Djurdjević - Peszko (90+1, Anderson), Stilić, Murawski, Bandrowski, Injac (64, Wilk) - Lewandowski. [/ramka]

[ramka][b]Mówią trenerzy [/b]

[b]Jan Urban, Legia[/b]

Wydawało się, że szybko strzelona bramka ułatwi nam grę, ale tak się nie stało. W drugiej połowie przydałby się nam defensywny pomocnik, ale takiego nie mieliśmy. Gdyby Stilić trafił w bramkę, chyba bym sobie żyły podciął. Okazałoby się, że Lech znowu zwyciężył dzięki golowi w ostatniej chwili. Analizowaliśmy grę Lecha, wiedzieliśmy, że kiedy przegrywa, angażuje w akcje ofensywne wielu zawodników. Liczyliśmy na to, że może nam to dać szansę na kontrę, ale się nie udało. Nadal uważam, że ten mecz nie decydował o tytule mistrza, ale strata punktów u siebie jest bolesna. Teraz nasz mecz z Wisłą w Krakowie może się okazać bardzo ważny. Czekają nas ciężkie tygodnie, bo ławka rezerwowych jest krótka, a oprócz ligi mamy jeszcze mecze o Puchar Polski. Ale trzeba grać, a nie narzekać.

[b]Franciszek Smuda, Lech[/b]

Pierwsza połowa to nie był futbol, jaki sobie wyobrażałem. Chcieliśmy zaatakować od pierwszego gwizdka, a zagraliśmy zachowawczo. Każdy prowadził piłkę, jakby chciał w pojedynkę wygrać z Legią. A to niemożliwe. W przerwie porozmawialiśmy sobie poważnie w szatni i na boisko wyszedł inny zespół. Było już tak, jak chciałem. Nieskuteczne popisy indywidualne zastąpiła gra zespołowa. Jeśli będziemy tak grali w kolejnych meczach, to możemy osiągnąć cel. Jestem zadowolony, bo remis z Legią to niezły wynik, chociaż gdyby moi zawodnicy wykorzystali wszystkie sytuacje, jakie sobie stworzyli po przerwie, mógłby być jeszcze lepszy. Między nami, Legią i Wisłą są minimalne różnice i każdy mecz będzie ważny.[/ramka]

W tym roku mistrz Polski od reszty drużyn z czołówki nie będzie specjalnie odstawał. Będzie mistrzem wymęczonym, wypracowanym w pocie i znoju. Legia i Lech, najskuteczniejsze drużyny ligi, wczoraj zagrały słabo. Menedżerowie z Zachodu, którzy przyjechali na łowy do Warszawy, w swoich notesach zapisali przede wszystkim jedno hasło: „Nie przepłacać”.

Legia wyszła na prowadzenie już w dziesiątej minucie. Zagapił się Ivan Djurdjević, piłkę po wrzucie z autu przejął Roger i dośrodkował w pole karne. Tam czekał już Takesure Chinyama i strzałem głową odpowiedział na dwa gole Pawła Brożka z Wisły Kraków (w meczu z Górnikiem), z którym ściga się o koronę najlepszego strzelca ligi.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Piłka nożna
Zbliża się klubowy mundial w USA. Wakacji w tym roku nie będzie
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Piłka nożna
Żałoba po śmierci papieża Franciszka. Co z meczami w Polsce?
Piłka nożna
Barcelona bliżej mistrzostwa Hiszpanii. Bez Roberta Lewandowskiego pokonała Mallorcę
Piłka nożna
Neymar znów kontuzjowany. Czy wróci jeszcze do wielkiej piłki?
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Czy opuści El Clasico?