Trener Wisły Kraków Maciej Skorża lubi przywoływać przy różnych okazjach tę scenę z filmu „Szeregowiec Ryan”, gdy uratowany przez kolegów żołnierz słyszy od nich: „A teraz na to zasłuż”. Arsenal będzie dziś w rewanżu z Manchesterem United w podobnej sytuacji.
Tydzień temu na Old Trafford czuwali nad tą drużyną bramkarz Manuel Almunia, poprzeczka jego bramki przy strzale Cristiano Ronaldo i zezowate szczęście futbolu, często niesprzyjające lepszym. Dzięki temu mecz, który mógł być katastrofą, skończył się dla Arsenalu stratą tylko jednego gola, ale dziś o 20.45 (transmisja w nSporcie, skrót w TVP 2 o 23.30) szeregowiec Arsenal wyjdzie na własny stadion z podwójnym zobowiązaniem.
Nie tylko musi wygrać różnicą dwóch goli z rywalem, który w siedmiu ostatnich meczach pucharowych na wyjeździe stracił ledwie jedną bramkę. Musi też dać jakąś odpowiedź tym wszystkim kibicom, którzy patrząc na Arsenal w pierwszym meczu, pytali: „Z czym do finału Ligi Mistrzów?”.
Widzieli na Old Trafford zespół zbyt wolny i ubogi w pomysły, by rywalizować z którymkolwiek z półfinalistów. Przewaga Manchesteru w pierwszej połowie była tak wielka, że stoper Arsenalu Mikael Silvestre przypomniał sobie inny film.
– Czułem się jak obrońca fortu z „The Alamo“ – mówił Francuz o oblężeniu swojego pola karnego. Kilka pierwszych uderzeń obrona Arsenalu wytrzymała, ale w końcu piłka odbita od nogi właśnie Silvestre’a trafiła do Johna O’Shea, a ten z bliska strzelił gola, który stawia Manchester w dobrej sytuacji przed rewanżem.