W sobotę mocniej zabiją serca kibiców w Londynie i Manchesterze. Najpierw mecz, który mógłby reklamować slogan: „dwie drużyny, dwie filozofie”. City zagra z Arsenalem. Pierwsi wydają miliony na gwiazdy, drudzy wolą wychowywać młodzież. Oba kluby łączy udany początek sezonu, tęsknota za sukcesami i problemy z kontuzjami.
Straty po obu stronach są znaczne, ruch w gabinetach lekarskich duży. Arsene Wenger nie zabrał do Manchesteru Andrieja Arszawina (uraz pachwiny). Większy ból głowy ma Mark Hughes. Argentyński napastnik Carlos Tevez doznał kontuzji kolana w przegranym 1:3 spotkaniu eliminacji mundialu z Brazylią, pod znakiem zapytania stoi występ Robinho, któremu odnowił się uraz kostki, a do zdrowia nie wrócił jeszcze Roque Santa Cruz. Na szczęście w świetnej formie jest Emmanuel Adebayor, który razem z Kolo Toure (został nowym kapitanem zespołu Marka Hughesa) latem przeniósł się ze stolicy do Manchesteru. W każdym z trzech ligowych meczów zdobywał bramki. Czy pokona również swoich byłych kolegów?
[srodtytul] Londyn czeka na sukcesy [/srodtytul]
Pół godziny po starciu City z Arsenalem na boisko w Londynie wybiegną piłkarze Tottenhamu i Manchesteru United. Zespół Harry’ego Redknappa sezon zaczął po mistrzowsku, najlepiej od 49 lat: cztery mecze, 12 punktów i pochwały od samego Aleksa Fergusona. – Dobry początek jest zawsze ważny. Redknapp ma mocniejszy skład niż w ostatnim roku i ogromną szansę na przerwanie dominacji wielkiej czwórki – przyznaje Ferguson, który uważa, że transfery Petera Croucha, Niko Kranjcara i Wilsona Palaciosa były strzałem w dziesiątkę.
Jedno przekonujące zwycięstwo United nad Wigan nie zatarło złego wrażenia po skromnej wygranej z Birmingham i porażce z debiutantem z Burnley. Tak jak trzy punkty w spotkaniu z Arsenalem wywalczone po rzucie karnym Wayne’a Rooneya i golu samobójczym Abou Diaby’ego. Humory kibicom popsuła też kontuzja łydki Irlandczyka Johna O’Shea. Ale tragedii nie będzie. Mają być za to wielkie powroty: Rio Ferdinanda i Gary’ego Neville’a.