Camp Nou było sceną jego pierwszego wielkiego triumfu. Stąd w listopadowy wieczór 1997 roku odjeżdżała winda do wielkiej kariery. On i Serhij Rebrow ustawili się pierwsi przy wejściu. Dzięki Barcelonie poznała ich cała Europa.
Sensacyjnie było już w pierwszym meczu w Kijowie, gdy Dynamo wygrało 3:0, a Rebrow strzelił Ruudowi Hespowi gola z zerowego kąta. Ale to rewanż na Camp Nou jest pamiętany jako narodziny gwiazdy. Wysokiej, szybkiej, z jasnymi włosami: Andrij Szewczenko strzelił wówczas trzy gole, mistrz Ukrainy wygrał 4: 0. Już wtedy dostawał jedną transferową propozycję za drugą, ale odszedł z Kijowa dopiero półtora roku później, po tym jak doszedł razem z Dynamem aż do półfinału LM.
Milanowi nie mógł odmówić. Dynamo też nie mogło, bo Włosi położyli na stole 25 mln dolarów. Dziś tyle się płaci za zdolnego obrońcę, a nie napastnika, ale wtedy to była fortuna. Rok później klub sprzedał też Rebrowa do Tottenhamu. I od tego czasu Dynamo ani razu nie przeszło rundy grupowej Ligi Mistrzów. Szanse na przełamanie tej klątwy akurat w obecnym sezonie są wątłe, losowanie było dla mistrza Ukrainy fatalne. Ale na razie w grupie z Barceloną, Interem i Rubinem Kazań to właśnie Dynamo jest liderem (wygrało z Rubinem w pierwszej kolejce).
Od tamtych meczów jesienią 1997 roku Dynamo już z Barceloną nie grało. Wraca na Camp Nou dziś: z Szewczenką w kadrze i z Rebrowem w sztabie szkoleniowym – od niedawna jest asystentem w drużynie rezerw. Karierę zakończył oficjalnie w lipcu, w poprzednim sezonie zdobył z Rubinem mistrzostwo Rosji. Rebrow wrócił do Dynama, by uczyć się czegoś nowego, a Szewczenko, by czuć się potrzebnym, bo ani Milan, ani tym bardziej Chelsea nie potrafiły mu tego ostatnio dać, a on ciągle czuł, że stać go na wiele.
Dziś piłkarz, który wygrywał Ligę Mistrzów i Złotą Piłkę jako napastnik, najczęściej gra jako prawy pomocnik. Takie miejsce znalazł mu w Dynamie trener Walery Gazzajew. Znalazł, bo chciał szukać. Jose Mourinho i Avram Grant w Chelsea, a potem Carlo Ancelotii w Milanie nie chcieli. Gdy Szewczenko stracił szybkość, dzięki której przez lata oszukiwał obrońców, stawiali na innych napastników. A ukraiński mistrz przez ostatnie trzy lata błąkał się między Londynem a Mediolanem, aż w końcu uznał, że pora wracać do siebie.