Najbogatsza liga świata pokazała swoją moc, układ par wciąż daje nadzieję na powtórkę sprzed dziesięciu lat, gdy Premier League trzykrotnie z rzędu reprezentowało w półfinałach aż trzech przedstawicieli. O sile koalicji z Wysp przekonali się już rywale z Francji i Niemiec. Manchester United ośmieszył Paris Saint-Germain niczym kiedyś Barcelona. Liverpool wygrał w Monachium z Bayernem, Tottenham rozbił Borussię, a Manchester City – Schalke. Właśnie Tottenham i Manchester City stoczą bratobójczą walkę o półfinał.
To będzie dziesiąte spotkanie zespołów z Anglii w fazie pucharowej – pierwsze, w którym zmierzą się Tottenham i City. Przed rokiem piłkarze Pepa Guardioli zderzyli się z Liverpoolem, choć już wtedy wielu widziało w nich poważnego kandydata do końcowego triumfu. Teraz ich akcje jeszcze wzrosły, a wraz z nimi oczekiwania kibiców. Krajowe trofea nie zrekompensują już braku pucharu najbardziej pożądanego.
Podróż sentymentalna
Tottenham w ćwierćfinale Champions League był tylko raz – osiem lat temu poległ 0:5 z Realem. Nowy stadion, który zadebiutuje we wtorek na europejskiej scenie, ma być świadkiem niezapomnianego widowiska i początkiem jeszcze lepszego rozdziału w klubowej historii.
Warto cenić takie wieczory, na tym etapie Ligi Mistrzów coraz rzadziej spotykane. Nie trzeba sięgać daleko, by znaleźć dowody na to, że elita kisi się we własnym sosie. Liverpool i Porto wpadły na siebie drugi raz z rzędu. Rok temu drużyna z Anfield już w pierwszym wyjazdowym meczu zwyciężyła 5:0, przegrała dopiero w finale z Realem.
Teraz też będzie zdecydowanym faworytem. Obawy o to, że znów zabraknie emocji, mają solidne podstawy. Tym bardziej że zawodnicy Juergena Kloppa rywalizację zaczynają na własnym stadionie, gdzie są niepokonani w pucharach już od 20 spotkań, a Porto w Anglii dotąd nie strzeliło nawet bramki.