Monaco do fazy pucharowej awansowało ze słabej grupy (Bayer, Zenit Sankt Petersburg i Benfica), strzelając zaledwie cztery bramki i tracąc jedną. Dla Arsenalu, w czterech poprzednich sezonach odbijającego się w 1/8 finału od gigantów, grudniowe losowanie miało być piłkarskim zadośćuczynieniem, a okazało się przekleństwem. Po porażkach z Barceloną, Milanem i Bayernem można było zasłaniać się jeszcze brakiem szczęścia w losowaniu, po wpadce z Monaco, kilka lat temu bliskim spadku do trzeciej ligi francuskiej, o rozgrzeszenie będzie ciężko.
– Myślę, że jesteśmy w gronie dziesięciu drużyn, które mogą wygrać Ligę Mistrzów – dziś te słowa Arsene'a Wengera brzmią śmiesznie. Powodów do optymizmu było wprawdzie w ostatnim czasie sporo: pięć zwycięstw w sześciu ligowych meczach, awans na podium Premiership i do ćwierćfinału Pucharu Anglii, ale stare problemy nie zniknęły. Który to już raz przekonaliśmy się, że piękna gra to za mało? Ma rację Emmanuel Petit, że obecnemu Arsenalowi brakuje killerów. Nawet Alexis Sanchez, który do niedawna takim killerem się wydawał, w zderzeniu z obroną Monaco wypadł blado.
Futbol romantyczny przegrał z futbolem mądrym i wyrachowanym. Wojciech Szczęsny patrzył z ławki rezerwowych, jak drużyna z małego księstwa punktuje jego kolegów. Zaczął w pierwszej połowie mocnym strzałem z dystansu Geoffrey Kondogbia (piłka po rykoszecie od Pera Mertesackera zmyliła Davida Ospinę), na 2:0 podwyższył po przerwie Dymitar Berbatow, wracający do północnego Londynu. Arsenal chwiał się na nogach, ale ręcznika nie rzucał. Gdy po golu Aleksa-Oxlade'a Chamberlaina wydawało się, że może jeszcze wstać z kolan, na deski w samej końcówce – po kolejnej kontrze – posłał go Yannick Ferreira-Carrasco.
Monaco, grające tak jak w środę, nie powinno wypuścić z rąk awansu. W drugiej parze wszystko jest jeszcze możliwe. Bayer bez Sebastiana Boenischa pokonał Atletico po bramce Hakana Calhanoglu i jeśli w rewanżu w Madrycie zagra podobnie, wcale nie stoi na straconej pozycji. Tym bardziej, że mistrz Hiszpanii będzie musiał sobie radzić bez Tiago i Diego Godina, pauzujących za kartki.