Gdy sędzia Paweł Gil gwizdnął po raz ostatni trener Jagiellonii Michał Probierz sprintem ruszył z ławki rezerwowych w kierunku otoczonego już przez zawodników z Podlasia arbitra. Z wysokości trybun trudno były zgadnąć jego intencje – czy biegnie odciągać swoich piłkarzy i zatrzymać lincz, czy raczej sam chciał bić sędziego. Mecz Legii z Jagiellonią skończył się gigantyczną awanturą i skandalem, a dyskusje nad decyzjami sędziego Gila i jego asystentów trwać będą jeszcze tygodniami.
Fakty są takie – w 7 minucie doliczonego czasu gry arbiter po długiej chwili zawahania, gdy akcja Legii już się skończyła, a piłka wyszła na aut, nagle wskazał na jedenasty metr i podyktował rzut karny dla gospodarzy. Na wniosek liniowego. Na trybunach nikt chyba nie wiedział, o co chodzi i dlaczego arbiter z Lublina podjął taką decyzję. W lepszej sytuacji byli telewidzowie, chociaż dopiero powtórki pokazały, że George Pophadze został trafiony piłką w rękę. W każdej sytuacji podyktowanie takiego rzutu karnego byłoby kontrowersyjne. Podyktowanie go w ósmej minucie doliczonego czasu gry, w meczu, który w dużym stopniu decydował o tym czy Legia pozostanie w grze o mistrzostwo Polski jest kontrowersją gigantyczną.
Szczególnie, że dosłownie sekundy przed karnym dla Legii, doszło do innej kontrowersji – w przeciwległym polu karnym. Przemysław Frankowski został zahaczony przez Bartosza Bereszyńskiego. Sędzia Gil pozostał jednak niewzruszony, a Probierz i wszyscy rezerwowi Jagiellonii wyskoczyli z ławki jak z katapulty i domagali się jedenastki. Z trybun zdecydowanie bardziej byłoby usprawiedliwione podyktowanie karnego właśnie w tej sytuacji.
Probierz pytany na konferencji prasowej o obie kontrowersje twierdził oczywiście, że karny należał się Jagiellonii, a nie może być mowy o jedenastce dla Legii. Henning Berg – co niespecjalnie dziwi – był zdania dokładnie przeciwnego. – Kamery za bramą pokazały, że zawodnik Jagiellonii został trafiony w rękę. Dobra decyzja sędziego, w przeciwieństwie do tej z niedzieli, gdy zupełnie za nic wyrzucony z boiska we Wrocławiu został Tomek Brzyski. Chwilę wcześniej sytuacja była bardzo trudna do oceny. Jeśli doszło do kontaktu między Bereszyńskim a Frankowskim, to nie był to jednak kontakt, który spowodowałby upadek napastnika Jagiellonii.
Berg próbował czarować publiczność. Twierdził, że zwycięstwo nad Jagiellonią nie jest niesprawiedliwe, ani szczęśliwe. – Graliśmy bardzo dobry mecz, w pierwszej połowie totalnie dominowaliśmy. Powinniśmy wygrać 3:0, no może 4:1. Oczywiście bramka zdobyta w ostatnich sekundach ma wyjątkowo słodki smak – mówił Norweg z niewzruszoną miną.