Rz: W środę zagra pan w meczu, o jakim marzą miliony chłopców kopiących piłkę na osiedlowych boiskach, w klubach i klubikach. Zapewne i pan jako dziecko marzył o czymś takim.
Grzegorz Krychowiak: Oczywiście, że tak. Zawsze byłem opętany piłką nożną. Tysiące podwórkowych meczów, gdy każdy starał się naśladować swoich idoli. Zbierałem wszystkie możliwe naklejki, karty, koszulki i szaliki. Wszystko, co się dało. W internacie cały pokój miałem oklejony plakatami największych europejskich gwiazd. Występ w finale, meczu o puchar, był zawsze moim marzeniem. A teraz jeszcze zagram o trofeum w Warszawie. To powoduje, że dla mnie ten mecz nabiera jeszcze większego znaczenia. Wiem, że nie jest to finał najbardziej prestiżowych rozgrywek, czyli Ligi Mistrzów. Ale Liga Europejska to też wielkie wydarzenie, też znaczące trofeum, po zdobyciu którego przechodzi się do historii. Gdy decydowałem się na transfer do Sevilli, miałem z tyłu głowy marzenie, by zagrać w warszawskim finale.
Jakie plakaty wisiały w tym pokoju w internacie?
Wszystkie możliwe, najważniejszych europejskich klubów, największych piłkarzy. Ale podczas rozgrywek podwórkowych, a nawet gry w klubie, zawsze mówiłem, że jestem Zinedine'em Zidane'em albo Stevenem Gerrardem. Te marzenia o wielkiej karierze z każdym dniem dawały mi motywację do ciężkiej pracy. No i zaprowadziły mnie do finału Ligi Europejskiej, do ligi hiszpańskiej, do reprezentacji Polski.
A mogą do Ligi Mistrzów. Po raz pierwszy w historii zwycięzca finału LE zagra w przyszłorocznej edycji Champions Legue. Podejrzewam, że musi to jeszcze bardziej zwiększać wagę tego spotkania dla wszystkich w Sevilli.
Oczywiście, tym jednym meczem możemy załatwić osiągnięcie dwóch naszych celów na ten sezon – zwycięstwa w Lidze Europejskiej i awansu do Ligi Mistrzów. Nie ma chyba osoby w klubie, która nie zdawałaby sobie sprawy z tego, że jest to najważniejszy mecz w sezonie.
Środowy mecz przeciwko Dnipro to kolejny dowód na to, że dobrze pan wybrał. Miał pan przecież też oferty z Anderlechtu czy z Fiorentiny.
Od pierwszego dnia czułem, że trafiłem najlepiej, jak mogłem. Gdybym musiał ponownie dokonywać wyboru, zrobiłbym dokładnie to samo. Zdecydowałbym się na Sevillę. Bardzo dobrze się stało, że trafiłem do Andaluzji, dzięki temu czeka mnie już w środę mecz marzeń.
Gdy trafił pan do Sevilli, głośno mówił pan o tym, że chce się nauczyć czegoś nowego. Więcej grać do przodu, bardziej ofensywnie. Udało się?
W dużej mierze tak. Dziś czuję się lepszym piłkarzem pod każdym względem. Zrobiłem na pewno postęp w wyszkoleniu technicznym, jestem lepszym zawodnikiem taktycznie. Ale także czuję się lepiej fizycznie. Gdy porównuję swoje statystyki z Reims oraz z Sevilli, to teraz przebiegam średnio większe dystanse w lepszym tempie, wykonuję więcej sprintów.